Uzupełniając wczorajszy wpis musimy dodać, że Madryt po południu podobał nam się dużo bardziej. Skonsumowaliśmy całkiem przyzwoity obiad w Portomarin Restaurant na Calle de Vallencia nieopodal Plaza de Lavapies. Polecamy w szczególności pieczoną paprykę nadziewaną dorszem (pimientos de piquillo rellenos de bacalao). Kalmary i sepię też mają dobre. Ceny też przyzwoite - za pełny obiad dla 4 osób z niezłym vino de mesa i cervezzą zapłaciliśmy około 50 euro. Usatysfakcjonowani posiłkiem ruszyliśmy do pięknego parku Retiro. W międzyczasie znowu zrobiło się ciemno, nadal więc jesteśmy zwiedzającymi pod osłoną nocy. Za to dziś mamy zamiar wykorzystać dzień w pełni. Zaraz ruszamy i punkt I w naszym rozkładzie to Palacio Real. Relacja już niebawem :)
Uzupełniając wczorajszy wpis musimy dodać, że Madryt po południu podobał nam się dużo bardziej. Skonsumowaliśmy całkiem przyzwoity obiad w Portomarin Restaurant na Calle de Vallencia nieopodal Plaza de Lavapies. Polecamy w szczególności pieczoną paprykę nadziewaną dorszem (pimientos de piquillo rellenos de bacalao). Kalmary i sepię też mają dobre. Ceny też przyzwoite - za pełny obiad dla 4 osób z niezłym vino de mesa i cervezzą zapłaciliśmy około 50 euro. Usatysfakcjonowani posiłkiem ruszyliśmy do pięknego parku Retiro. W międzyczasie znowu zrobiło się ciemno, nadal więc jesteśmy zwiedzającymi pod osłoną nocy. Za to dziś mamy zamiar wykorzystać dzień w pełni. Zaraz ruszamy i punkt I w naszym rozkładzie to Palacio Real. Relacja już niebawem :)
A teraz już o dniu dzisiejszym. Wpis będzie krótki, albowiem moja (Oli) wena walczy o lepszy byt z gorączką, a Remik poszedł właśnie do dziadka prowadzącego ten przybytek po wrzątek na herbatkę (w pokoju czajnika niestety brak). Ubezpieczeni od wszelkich tropikalnych paskudztw nie mamy kropli na zwykły europejski katar. Zastanawiam się, czy jak zakroplę sobie nos kroplami do oczu to odniesie to jakiś efekt. Myślicie, że nie? O ludzie małej wiary! Ale po kolei, wróćmy do naszego pięknego madryckiego poranka. Obudziła nas ulewa, ale żaden deszcz nie ma takiej mocy, aby zatrzymać nas w hostelu, w pokoju, którego okno wychodzi na coś w rodzaju szybu wentylacyjnego. Wyspani i pełni energii ruszyliśmy na miasto za cel obierając Palacio Real. Z całego Palacio mnie osobiście najbardziej podobały się królewskie apteki. Może dlatego, że po spacerze w deszczu już powoli siąpiło mi z nosa, a królewskie komnaty pełne tapiserii, pięknych grubych dywanów i ciężkich kotar miały dla mnie duszący zapach starego kurzu, od którego nieznośnie kręciło mnie w nosie. A Farmacia była przepiękna. Stojące w równych rzędach słoje ceramiczne i szklane, małe i duże,starannie opisane drewniane szufladki na zioła, szafki o frontach ozdobionych malunkami przeróżnych roślin leczniczych. Wielka szkoda, że w środku nie można było robić żadnych zdjęć. Oprócz Palacio odwiedziliśmy katedrę Nuestra Senora de la Almudena, architektonicznie bardzo to ładna konstrukcja w stylu neogotyckim, prezentuje się godnie i okazale, trochę nam tylko przeszkadzało to, że wciąż pachnie nowością. Za jakieś sto lat z pewnością będzie wyglądała lepiej ;) Może poza witrażami, które jakoś nam nie pasowały do całej reszty, były dość nowoczesne i jakieś takie pozbawione wdzięku. Im czas nie pomoże. Po wizycie w katedrze pomimo deszczu obeszliśmy przylegający do niej park Campo del Moro, całkiem sympatyczny. W spacerze po parku towarzyszyły nam kolejno bażant, papużki i wiewiórka, która tak się z nami zaprzyjaźniła, że wskoczyła Gosi na plecy, Ludzi nie było, nie wiemy dlaczego, z pewną nieśmiałością podejrzewamy, że nie lubią spacerować w deszczu. Nam się takie spacerowanie bardzo podobało, więc później udaliśmy się jeszcze pospacerować po Parku Retiro. Niestety pogoda wywinęła nam figla i przestało padać. Nawet słońce wyszło. całe szczęście tylko na chwilę, bo popsuło by nasze mroczne zdjęcia.
Acha, ominęłam jeszcze jeden punkt programu - wizytę w Mercado de San Miguel. Tam nam się podobało bardzo. Po pierwsze podobało nam się, że mercado był zadaszony. Po drugie samo patrzenie na wszystkie zgromadzone tam różności - sery i szynki, owoce i wina, oliwki, papryczki, wielkie jak pięść krewetki, świeże ostrygi itp. sprawiało sporo przyjemności. Oczywiście nie tyle, co degustacja. Zgodnie polecamy małe szaszłyczki z wielkich zielonych oliwek nadziewanych tuńczykiem, ostrych papryczek i marynowanych cebulek. I ser manchego.
No i to by było na tyle, bo teraz czas już się pakować. O 6.20 odlatujemy do Marakeszu. Ponowna relacja już z poza europy :)