Geoblog.pl    paniczewpodrozy    Podróże    Afryka po raz pierwszy    Zagubieni w uliczkach medyny
Zwiń mapę
2011
26
paź

Zagubieni w uliczkach medyny

 
Maroko
Maroko, Marrakech
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3298 km
 
Dzisiejszego dnia kontynuowaliśmy eksplorowanie zaułków medyny. Jeszcze wczoraj popołudniem planowalismy z samego rana wyruszyć do Imlil, ale mój stan w późniejszych godzinach wieczornych nie rokował dobrze górskiej wedrówce, więc plany uległy zmianie. Postanowiliśmy zostać jeden dzień dłużej w Marakeszu i zobaczyć, co jeszcze zaoferuje nam medyna. Bez problemu dotarliśmy kolejno do Meczetu Muwassin, Meczetu Ibn Jussufa, Domu Bociana, Medresy Ibn Jussfa, Muzeum Marakeszu i Kubby Almorawidów. Oba meczety, jako niemuzułmanie, oglądaliśmy oczywiście wyłącznie z zewnątrz. Z pozostałych przybytków zdecydowanie najbardziej podobała nam się medresa. Jej misterne zodobienia to istne cuda, a w jej podcieniach można znaleźć spokój od chałasu medyny i kojący chłód. Gdyby nie tłum turystów, który się przez nią przetaczał, z chęcią zostalibyśmy tam na dłużej. W muzeum Marakeszu zbiory nie są imponujące, ale wart zobaczenia jest sam budynek. A jak się już zajrzy do medresy i muzem to warto rzucić okiem również na Kubbę. Jest tuż obok, a bilet można kupić na wszystkie te trzy obiekty za 60 dh (dla prównania bilet do samej medresy kosztuje 50 dh.). Za to leżących nieopodal garbarni nie polecamy. Po pierwsze, to że są blisko na mapie nie znaczy, że można łatwo i szybko się do nic dostać. Nam zajęło to jakieś 20 minut. Po drugie, jak to w przypadku garbarni zapach obezwładnia. Po trzecie, każda z garbarni ma swojego menadżera, co oznacza, że trzeba się z nim umówić na zwiedzanie i za taką wizytę zapłacić. Po czwarte garbarnie w Marakeszu nie powalają, I tyle. W przewodniku napisali, chcecie garbarni wybierzcie się do Fezu. Nie byliśmy jeszcze w Fezie, ale może mają rację. Kończąc już, bo wieczór się zbliża i wybieramy się na Jemma el'Fna dodamy tylko, że gorąco polecamy wizytę w pałacu El Bahia, chociaż jak zasłyszeliśmy od polskich turystów stojących na progu tegoż przybytku - nic tam nie ma, tylko wnęki :)



Wieczór na Jemma el'Fna należy do niezapomnianych przeżyć. Harmider jaki panuje na placu po zmierzchu jest naprawdę truny do opisania. Dziesiątki naganiaczy, sprzedawców, magików i proszalnych dziadów napierają na nas od chwili, kiedy stawiamy pierwszy krok na placu. Najpierw wpadamy w zasadzkę sprzedawców soków. Z każdego straganu dobiegają nas gorączkowe nawoływania, ale my mamy już ustalony cel podróży. Idziemy na ślimaki. Dla mnie i Gosi wyglądają paskudnie, ale nasi panowie są zdecydowani. Biorą na spółkę miseczkę. My zaklinamy się, że nie spróbujemy czegoś, co wygląda jak gluty z nosa (przepraszam za dosadność, to przez ten katar). Przełamujemy się jednak i ostatecznie uznajemy, że glutowate mięczaki są jadalne. Na stałe w naszym menu jednak nie zagoszczą. Po ślimakowej zakąsce idziemy szukać dania głównego. Tłum sprzedawców wściekle atakuje chłopaków, ciągnąc ich za ręce, przekrzykując się, gestykulując. Ja i Gosia czujemy się bezpieczne, nas płci pięknej nikt nie śmie dotknąć :) W końcu wybieramy jeden ze straganów, z którego obsługą panowie zapoznali się już zeszłego wieczoru. My friend, my friend krzyczeli już z daleka. Zostaliśmy wyściskani ( o dziwo my, płeć piękna również) i posadzeni przy stoliku nakrytym ceratką, na który zaraz wjechały przystawki - pieczony bakłażan, puszyste placuszki z ziemniaków i grilowana papryka. Do tego rodzaj miejscowego pieczywa, dwa rodzaje sosów - z ostrej papryki z dodatkiem cytryny i ze świeżych pomidorów z kolendrą i czerwoną cebulą. Potem wjechały szaszłyki z różnych rodzajów mięs i zestaw ryb i owoców morza. Objedliśmy się tym wszystkim niemożebnie, po czym skierowaliśmy się z powrotem w stronę soków. To, że już zjeliśmy nie chroniło nas jednak, przed kolejnymi sprzedawcami, którzy za wszelką cenę usiłowali skusić nas na zjedzenie jeszcze czegoś. Usłyszeliśmy, że jesteśmy chudzi i musimy dużo jeść, żeby dobrze wyglądać (to potwarz była, my bardzo dobrze wyglądamy :). Ale najbardziej rozbawił nas pan, który biegł za nami krzycząc - Polska, Polska, u nas taniej niż w biedronce! Usłyszałyśmy również z Gosią, że najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny. No ale to nie nowość przecież, więc nie zwróciłyśmy na wygłaszającego tę kwestię większej uwagi. Po objedzeniu się do granic niemożliwości i opiciu utargowanym sokiem wróciliśmy do hostelu i zalaliśmy to wszystko porządną wódką. Tak dla bezpieczeństwa. Jutro o 6 wyjeżdżamy do Imlil i ostatnie czego nam trzeba, to kłopoty żołądkowe.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (16)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
kubanki
kubanki - 2011-10-26 23:32
Zjawiskowe miejsca, a możliwości chodzenia w krótkim rękawie to szczerze zazdrościmy. Poprawy na zdrowiu Olu
 
magdah
magdah - 2011-10-27 11:28
Jedzenie na placu jest okropne,idźcie w uliczkę obok poczty - tam dopiero pokosztujecie naprawdę dobrego jedzenia, za połowę ceny z placu... Ja do dziś wypominam kotlety jagnięce.
 
magdah
magdah - 2011-10-28 06:39
Ola! MUSISZ przyjechać do Indii - to raj kulinarny do Ciebie!
Nie leńcie się i piszcie.
ps. jedna próbka gleby pobrana!
 
czesiulek
czesiulek - 2011-10-28 21:39
Halo!!! Panicze i Carringtony prosimy o jaki wpis, gdyż Wasze milczenie wzbudza nasz niepokój. Na wakacje pojechaliście, czy jak!?
 
 
zwiedzili 10% świata (20 państw)
Zasoby: 135 wpisów135 414 komentarzy414 1187 zdjęć1187 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
17.12.2015 - 10.01.2016
 
 
18.06.2014 - 19.07.2014
 
 
26.04.2013 - 10.05.2013