Dziś tylko kilka słów, zanim padnę. Mieliśmy dziś w planach jak najszybsze dotarcie do Tabakouty, miejscowości leżącej w pobliżu delty rzeki Saloum. Naszą największą senegalską atrakcją miała być wycieczka pirogą do parku narodowego Delty Saloum. Niestety dziś nic nie poszło po naszej myśli. Jakieś 70 kilometrów od Tabakouty, kilkanaście kilometrów za Kaolak, na jedynym na całej trasie odcinku dobrej asfaltowej drogi, kiedy rozpędziliśmy się do niewiarygodnej tu prędkości około 90 km/h z hukiem pękła nam przednia lewa opona. Nic z niej nie zostało. Mieliśmy szczęście, że po przejechaniu kilkudziesięiu metrów na gołej feldze udało nam się bezpiecznie zatrzymać. Przystąpiliśmy do wymiany opony, kiedy jednak wyciągnęliśmy przymocowane do podwozia koło zapasowe okazało się, że jest ono w opłakanym stanie. Ponieważ staliśmy w szczerym polu i raczej bez szans na szybką pomoc zamontowaliśmy felerną zapasówkę na tylnie koło, a następnie powolutku dociągnęliśmy się do najbliższych zabudowań celem dopompowania zamontowanej opony. Niestety przy dopompowywaniu okazało się, że opona jest dziurawa i powietrze bardzo szybko z niej ucieka. Dojechaliśmy na niej jakoś do najbliższego miasta - Pisse, w całym Pisse jednak nie znaleźliśmy pasującej opony. Pozostało nam więc tylko dopompować oponę jeszcze raz i brnąć dalej. Kilka kilometrów za Pisse powietrze zeszło do gołej felgi i na tym nasza jazda się skończyła. Stoimy więc sobie w szczerym polu z pięknym widokiem na wysychające solne jeziora. Na polu kozy się pasą, ptaszki ćwierkają. No piękna okolica trzeba przyznać. I w tej pięknej okolicy dobrzy ludzie mieszkają, bo na tym odludziu pierwszy samochód, który koło nas przejeżdżał zatrzymał się, żeby nam pomóc. Stanęło na tym, że bardzo mili senegalczycy Tam i Badu zabrali Remigiusza do Kaolak na poszukiwanie opony, potem przywieźli go z powrotem i pomogli jeszcze nam to koło zamontować. Do tego Badu jak się okazało pracuje w szpitalu i zaoferował mi nawet pomoc medyczną, bo muszę wspomnieć, że w całej tej sytuacji najgorsze było to, że od wczoraj jestem dość znacznie cierpiąca, albowiem mój żołądek postanowił odmówić wspołpracy i zastrajkował. Pomoc nie była konieczna albowiem dzięki naszej nadwornej lekarki Ani, którą w tym miejscu pozdrawiamy serdecznie, mamy bardzo dobrze zaopatrzoną apteczkę, więc póki nie trzeba mnie pod kroplówki podłączać dajemy sobie radę sami. Ale miło spotkać w drodze dobrych ludzi. Cała ta nasza przygoda trwała około pięciu godzin, ale skończyła się dobrze. Na koniec muszę jeszcze dodać, że jak tak sobie czekałam na Remigiusza i koło to nagle usłyszałam huk straszliwy, nieco mi już znajomy i zaraz obok mnie zatrzymał się lokalny autobus - jak nazywa je Balla - I don't care bus - przerobiony przez miejscowych stary dostawczy mercedes - któremu również pękła opona, tyle że tylna i z tą różnicą, że na dachu miał trzy zapasowe. Z autobusu wysypali się ludzie w liczbie około 20 dorosłych i 10 małych grzdyli (cały czas się zastanawiamy, jak się tam tyle osób może zmieścić), przysiedli się do nas i tak sobie razem czekaliśmy połączeni wspólnym nieszczęściem. Morał z tej opowieści jest jeden - wypożyczając samochód ZAWSZE sprawdzajcie stan koła zapasowego. My sprawdziliśmy tylko, że jest, a to zdecydowanie za mało.Do Tabakouty dotarliśmy tuż przed zachodem słońca. Na terenie Keur Saloum, w którym się zatrzymaliśmy poczyniliśmy nowe znajomości, które zaowocowały bardzo osobliwą i pouczającą wycieczką po ciemku do lokalnego sioła Fula. Obecnie siedzimy sobie na wolnym powietrzu, Remik popija wytwór lokalnego browaru zwany Gazelą, a ja czekam na robiony specjalnie dla mnie bulionik. Senegal to wspaniały i przyjazny kraj. Aż szkoda będzie jutro go opuścić. Wiemy jednak, że na pewno tu wrócimy.