Całe przedpołudnie trwała dalsza walka z oponami (oszczędzimy wszystkim opisu co było nie w porządku, bo długo by opowiadać). Na skutek powyższego rozwiały się resztki naszych marzeń o wyprawie pirogą w meandry Saloum. Ponieważ do oponowych manewrów byłam całkowicie zbędna (przyłączyło się do nich pół obsługi z Keur Saloum), przez ponad trzy godziny snułam się po okolicy, przyglądając i przysłuchując się ptakom buszującym w mangrowcach. Kojąca była ta ptasia muzyka. Rapsodia na pożegnanie z Afryką. Po południu opuściliśmy Toubakoutę i w okropnym skwarze ruszyliśmy w drogę powrotną do Dakaru. Przegrzani i wymęczeni dojechaliśmy do miasta wieczorem i udaliśmy się na ostatnią wspólną kolację do poleconego nam przez Ballę lokalu Chez Loutcha. Tę położoną w centrum Dakaru restauracyjkę (przy rue Mousse Diop) możemy z czystym sumieniem polecić każdemu. Lokal ma niesamowitą atmosferę i dobrą kuchnię, którą najwyraźniej cenią i miejscowi i turyści. Kolejka do wejścia ustawia się jeszcze przed otwarciem lokalu (wieczorem lokal otwierany jest o 19), a później z każdą minutą tłum gęstnieje. Karta dań jest tak obszerna, że trzeba dobry kwadrans poświęcić na jej lekturę. Prym wiodą dania kuchni senegalskiej, ale jest też duży wybór potraw kuchni obcych. Każdego, kto postanowi się wybrać do Chez Loutcha musimy uprzedzic, że porcje są przeogromne, jedną naje się spokojnie dwóch naprawdę wygłodniałych mężczyzn. Podaje się tu "porcyjki" ryb na oko prawie kilogramowe i wielkie michy dymiącego gulaszu. Normalny człowiek nie jest w stanie zjeśc takiej porcji. Kibicowaliśmy pewnemu Japończykowi dzielnie walczącemu z wielką doradą, ale poległ. My sami również przepadliśmy z kretesem - Remik poddał walkę z gulaszem jagnięcym w sosie z orzeszków ziemnych, a ja spasowałam po około 1/3 porcji makaronu z grzybami. Proponujemy zapytać o możliwość zamówienia połowy porcji (cała porcja średnio w cenach od około 3.000 do 5.000) Po kolacji udaliśmy się na lotnisko i tu nasze drogi się rozeszły. Na mnie czekał powrót do kraju (lot Iberią z przesiadką w Madrycie), a Remigiusz jeszcze udaje się do Ghany. Dalsze wpisy zatem w rękach Remika.