O poranku pobudkę zafundowały nam nawoływania muezina z pobliskiego meczetu. Muezina bezskutecznie próbował zagłuszyć miejscowy kogut. Był bez szans, ale za to kiedy ucichły Allach Akbary mógł się popisać solówką, co też uczynił. W naszym pokoiku zimniej było niż w schronisku półtora tysiąca metrów wyżej. Po otwarciu okien okazało się, że na dworze jest cieplej, więc udaliśmy się na śniadanie na taras. Syn Brahima doniósł nam tam tradycyjną miętową herbatkę i naleśniki. W tym czasie sam Brahim załatwił nam taksówkę po uzgodnionej wcześniej z nami cenie. Najedzeni i zadowoleni wpakowaliśmy się do mercedesa 190 (tu chyba tylko takie jeżdżą) i ruszyliśmy w drogę powrotną do Marakeszu. Pan taksówkarz kiwał się w rytm berberyjskiej muzyki i jadąc z prędkością 90/h przy ograniczeniu do 30/h ciął górskie zakręty. Nie wiem jak wyszliśmy z tego żywi, ale się udało. W Marakeszu zostaliśmy wysadzeni na postoju grande taxi, a że mało nam było spacerów, pieszo podreptaliśmy jakieś 5 km na dworzec kolejowy celem nabycia biletów na pociąg do Tangeru na następny dzień. Dwa bilety na pociąg nocny w drugiej klasie kosztowały nas 410 dirhamów. Z niecierpliwością czekamy na możliwość porównania warunków w marokańskiej ONCF do polskiego PKP. Z dworca udaliśmy się do naszego Riadu Nesma, gdzie jak się okazało czekały na nas nie tylko bagaże, ale i pokój po friendly price Zostaliśmy więc wielce z takiego stanu rzeczy zadowoleni, naszym największym marzeniem było bowiem udanie się pod prysznic, który naprawdę jest gorący. Później mieliśmy poleniuchować, ale jakoś tak znowu gdzieś nas niosło, więc udaliśmy się pieszo do ogrodów Majorell, bardzo ładnych, aczkolwiek niedużych i przepełnionych turystami. W drodze powrotnej w pobliżu dworca autobusowego panowie skonsumowali, jak twierdzą, najlepszy posiłek w Marakeszu w postaci koft i kiełbasek w bułce z ulicznego straganu. My z Gosią konsumowałyśmy banany i kokosy ze straganu obok. Następnie wszyscy razem skusiliśmy się jeszcze na kawę i specjały z położonej niedaleko placu Jemma el’Fna cukierni. Polecamy, cukiernia mieści się w uliczce odchodzącej od placu przy poczcie. Można komponować swój zestaw wybierając spośród dziesiątków gatunków ciasteczek. Ach ten dreszczyk emocji, kiedy tak naprawdę nie wie się, co się dostanie. My wybierając po kształtach i zapachach trafiliśmy na ciastka z migdałami nasączane olejkiem różanym, ciasteczka anyżowe, coś w rodzaju lepkiej od miodu miniaturowej szarlotki, ale najlepsza była babeczka z orzechami włoskimi i karmelem. Obiecaliśmy sobie, że na pożegnanie Marakeszu przyjdziemy tam jeszcze raz. Po tym obżarstwie późnym wieczorem ukontentowani wróciliśmy do Riadu.
Link do szalonej jazdy z Imlil
http://www.youtube.com/watch?v=nybbvgnzFow