Dzisiejszy dzień rozpoczęliśmy od eksploracji portu w Tangerze. Port powitał nas intensywnym zapachem wielu pokoleń mieszkańców Atlantyku wszelkiej maści rozsmarowanych po nabrzeżu. Pomimo stosunkowo późnej pory trafiliśmy całkiem nieźle, bo na nabrzeżu stały kutry wyładowujące ryby z nocnego połowu. Z podziwem połączonym z lekkim oszołomieniem patrzyliśmy jak na wysięgniku wyciągają na brzeg ogromne raje. Nasze przemyślenia z wizyty w porcie są takie, że konwencji CITES to tutejsi rybacy się nie trzymają, ale o jej istnieniu to chyba jednak wiedzą. Dojrzeliśmy gatunki, które bezwzględnie nie powinny się w porcie znaleźć, a nasze nimi zainteresowanie wzbudziło dużą podejrzliwość rybaków, którzy jak najprędzej usunęli je spoza zasięgu naszego wzroku. Uczciwie zdając relację musimy jednak też przyznać, że zapoznaliśmy pewnego sympatycznego starszego rybaka, który udzielił nam wielu ciekawych informacji i oprowadził nas po porcie. Trwało to wszystko bite trzy godziny . Następnie udaliśmy się do portu w Larache (Al Ara'isz), niewielkiego i nieco zapuszczonego miasta portowego leżącego jakąś godzinę drogi na południe od Tangeru. Europejka beztrosko szwędająca się po porcie wzbudziła tu niemałą sensację. W porcie w Larache muszę przyznać, że bardzo mi się podobało. Najbardziej mi się podobało to, że przy wyjściu z portu w lokalnej blaszanej grillowni dali na pyszne grillowane sardynki z sałatką i świeżym pieczywem za 20 dirhamów. Bajka. Jak je spałaszowaliśmy, to okazało się, że zrobiło się naprawdę późno. Ruszyliśmy więc do Rabatu. Dotarliśmy tam po 19. Do riadu, w którym mieliśmy mieszkać dotarliśmy po 22. Trzy godziny zajęło nam znalezienie ulicy, której nie było na żadnej mapie. Nawigacja, którą operowaliśmy (ach ta technika) wyprowadziła nas do jakiejś slamsowej dzielnicy Rabatu, dzięki czemu powierzchownie poznaliśmy życie ludzi, którzy zamiast drzwi do domu posiadają jedynie zasłonkę do blaszaka. Bardzo mili to byli ludzie i uczynni, nie potrafili jednak powiedzieć nam, gdzie nasz riad. Wszystko to wydało mi się bardzo podejrzane, wzięłam więc w dłonie lapka, z którego to pochodziła mapka, która tak pięknie doprowadziła nas na obrzeża Rabatu. Mapka pochodząca z jednego z serwisów bookingowych wskazywała, że jesteśmy u celu. Coś mi jednak nie pasowało i przeczytałam opis riadu. Zaczynał się mniej więcej tak "piękny riad położony w samym centrum medyny". Skierowaliśmy się więc na medynę, a potem miły pan stojący u bramy zaprowadził nas do naszego riadu. Riad jest przepiękny. Jak weszłam do środka, to aż mi dech zaparło. Komnaty jak z 1001 nocy. Czuję się jak arabska księżniczka. Po tej przygodzie udaliśmy się na nocny spacer po Rabacie. Przemierzyliśmy piękną trasę wokół kazby i wzdłuż brzegów rzeki Bu Rakrak, obejrzeliśmy sobie zewnątrz nieukończoną wieżę Hassana i pokrążyliśmy po nieco zapuszczonej medynie. Potem do łóżek.
P.S. odnosząc się do wczorajszych komentarzy z przykrością zawiadamiam, że w dniu wczorajszym nie zostało zrobione ani jedno zdjęcie, na którym bym była, albowiem zdjęcia robiłam wyłącznie ja ;)