Dziesiątego dnia miesiąca Dhul-Hijjah cały świat Islamu rozpoczyna obchody jednego z najważniejszych świąt muzułmańskich - z arabskiego zwanego Id al-Adha, po turecku Kurban Bajram, czyli Swięta Ofiar. Kurban to rytualna ofiara, na którą składa się zabicie określonych prawem muzułmańskim zwierząt w imię Boga. Według dogmatów Islamu ten akt religijny przypominać ma wiernym o wielkiej pobożności, oddaniu i miłości Ibrahima (Abrahama) i jego syna Ismaila (Izmaela) do Boga. Ibrahim był gotów złożyć Bogu w ofierze własnego syna Ismaila,a Ismail był gotów ofiarować dla Boga własne życie. Allah powstrzymał ręke Ibrahima gotowego zabić syna, a ofiara została złożona pod postacią koźlęcia. Muzułmanie dziękując Allahowi za jego łaskę corocznie zatem składają mu ofiarę z koźląt lub jagniąt.Ofiarę winien złożyć każdy ojciec rodziny. Stanowi ona przy tym także integralną część hadżdżu czyli pielgrzymki do Mekki, którą każdy wyznawca tej wiary powinien odbyć przynajmniej raz w życiu. Kurban Bajram trwa cztery dni i w tym roku rozpoczął się 6 listopada. Jak uprzedził nas pan Ibrahim prowadzący bazar w Casablance jego kulminacja nastąpi w poniedziałek, kiedy to według jego słów wierni mają wyprowadzić na ulice zwierzęta - kozy i barany i dokonać rytualnej rzezi przy pomocy równie rytualnych kindżałów (mamy się nie przestraszyć, na nas tych kindżałów nie wypróbują). Następnie wedle przykazań wiary ofiarodawcy mają podzielić mięso i 1/3 darować potrzebującym, 1/3 rozdzielić rodzinie, a 1/3 mogą spożyć na wspólnej uczcie. Dla mnie osobiście brzmi to wszystko lekko przerażająco. Boję się również, że jak na raz zarżną tyle owiec i kóz, to nic innego nie będzie można tu zjeść przez wiele następnych dni. Zobaczymy.Póki co rano tradycyjnie obudził nas muezin. Wyczuliśmy jednak zmianę w jego nawoływaniu. Jakby bardziej zawodziło i trwało znacznie dłużej. Według Remigiusza dało się to porównać wyłącznie do syren alarmujacych śpiące miasto o nalocie bombowym. Zwlekliśmy się na śniadanie, przy którym towarzyszyła nam transmisja z Mekki. Coś takiego widzieliśmy po raz pierwszy w życiu. Morze ludzi, bez wyjątku mężczyzn obwiązanych białymi chustami, modlących się w ekstatycznym transie. Dla niewtajemniczonych dodam, że ten modlitewny trans trwa 10 dni. Po śniadaniu udaliśmy się na spacer do portu mając nadzieję, że skoro święto ofiarowania trwa aż cztery dni, a rytualna rzeź ma się odbyć dopiero jutro, to niczym przy naszej wigilii Bożego Narodzenia w dzień pierwszy wszystko będzie jeszcze w miarę normalnie funkcjonować. Nic bardziej mylnego. U bram portu zostaliśmy stanowczo zawróceni przez policję, której funkcjonariusze z powagą poinformowali nas, że port będzie nieczynny przez najbliższe cztery dni. No to nici z prób z Agadiru. Następnie okazało się, że nici również z naszego obiadu, albowiem nieczynne były wszystkie targi i nigdzie nie udało nam się kupić wymarzonej ryby. W tym stanie rzeczy po złażeniu połowy miasta udaliśmy się do nielicznego z czynnych przybytków - lokalnego supermarketu dla turystów czyli Uniprixu. Tam dokonaliśmy zakupu sardynek w puszkach, oliwek i mocno waniająceg sera, powielając zestaw z wczoraj. Poza winem wszakże, albowiem po wczoraj panowie przejawiają lekkie oznaki zmęczenia trunkiem, a poza tym dzisiaj przyjmujemy pierwszą dawkę malaronu, a ten z alkoholem nie idzie w parze. Następnie po spożyciu tak skomponowanego drugiego śniadania udaliśmy się na spacer plażą. Plaża w Agadirze ciągnie się na 6 kilometrów postanowiliśmy więc przemierzyć ją całą brodząc w przyjemnie chłodnawym Atlantyku (chłodnawym w stosunku do powietrza, którego temperatura w cieniu wynosiła dziś jakieś 26 stopni). Gdzieś na piątym kilometrze, kiedy skończyły się zabudowania, a w ich miejsce pojawiły się malowniczo wyglądające wydmy zatrzymał nas gwizdek. Na skraju wydm wypatrzyliśmy mały posterunek policji, z którego pan funkcjonariusz intensywnie machając rękoma kazał nam zawracać. Nie dowiedzieliśmy się zatem cóż to za tajemniczy budynek otoczony drutem kolczastym stoi na skraju plaży. Kiedy my niespiesznie powłóczyliśmy nogami w drodze powrotnej na plaży w Agadirze młodzi mężczyźni w wyrysowanym na mokrym piasku boisku rozgrywali właśnie mecz śmiejąc się i pokrzykując. Kiedy dobiegł ich zaśpiew muezina część z nich przerwała rozgrywki i w rogu zaimprowizowanego boiska w równym rządku padlłą na kolana i zaczęła się modlić. Reszta ganiała z piłką dalej. Zaiste dziwny to był widok. Dość późnym popołudniem postanowiliśmy zrobić sobie jeszcze małą wycieczkę do pobliskiego Parku Narodowego Sus Massa. Leżący na południe od Agadiru obszar przyrody chronionej rozciąga się pomiędzy wpadającymi do Atlantyku rzekami Sus i Massa, a jego wschodnią granicę wyznacza droga N1 biegnąca z Agadiru do Tiznitu. Na terenie parku można podziwiać różne rodzaje krajobrazów - od wydm i klifów przez stepy aż po lasy i przy odrobinie szczęścia zaobserwować wiele gatunków ptaków, w tym występującego tylko w Maroku Ibisa Łysego. W przewodniku pascala polecano wyprawę na południowy kraniec parku, w okolice laguny Massa, jakieś 60 kilometrów od Agadiru i właściwie na tym kończył się opis. Ponieważ nie mieliśmy całego dnia, a jedynie dwie godziny do zmroku, postanowiliśmy udać się w okolice ujścia rzeki Sus. Wyjeżdżając z Agadiru udaliśmy się w kierunku miejscowości Inazkan, a następnie zupełnie nieoznakowaną i wąską dróżką dojechaliśmy do skraju parku. To co nas uderzyło, to sterty śmieci piętrzące się wokół rzeki, po obu jej stronach, papier, plastik, odpady budowlane. Pomiędzy całym tym ponurym bałaganem w mulistym korycie Sus, w sporej odległości od nas poderwały się do lotu bociany, czaple i pomniejsze ptactwo, którego z racji odległości nie byliśmy w stanie rozpoznać. Odnieśliśmy przykre wrażenie, że park jest obszarem przyrody chronionej tylko z nazwy. Może dalej, wgłąb rezerwatu sytuacja wyglądałaby lepiej. Tego się jednak póki co nie dowiemy, gdyż zarządziliśmy odwrót do Agadiru. W drodze powrotnej takie mnie jeszcze naszły przemyślenia, że w tym mieście ogromne bogactwo przeplata się z jeszcze większą biedą. Mijaliśmy otoczone wysokimi murami ekskluzywne hotele i wielkie pola golfowe. Pomiędzy nimi wysypiska śmieci, lepianki, ludzie mieszkający w blokach, których budowa zakończyła się na stanie surowym otwartym. Ten drugi Agadir pozostaje poza zasięgiem wzroku zdecydowanej większości przyjeżdżających tu tłumnie, głównie zza naszej zachodniej granicy, turystów.Tą refleksją zamykamy marokański rozdział naszej podróży. Jutro z samego rana wyruszamy do Mauretanii. Właśnie zostaliśmy powiadomieni o odwołaniu naszego popołudniowego lotu i zaproponowano nam poranny lot do Nawakszut z przesiadką w Casablance. Jest to oferta nie do odrzucenia :) Zażyliśmy więc malaron, spakowaliśmy rzeczy i szykujemy się do drogi. Odezwiemy się zapewne pojutrze.