Po nieprzespanej nocy - nocy nierównej walki z miejscowymi moskitami - o szóstej wyruszamy z powrotem do stolicy. Chcemy jak najszybciej dotrzeć do Nouakchott. Wyliczyliśmy, że powinniśmy wyruszyć najpóźniej o piątej, ale z informacji przekazanych nam przez Mulaja wynika, że jak pojedziemy tak wcześnie, to posterunki żandarmerii będą jeszcze zamknięte. A jak przejedziemy obok zamkniętych posterunków, to będziemy mieli na następnych wielkie nieprzyjemności. Nieprzyjemności mamy już dosyć, więc grzecznie jedziemy o szóstej. Jest jeszcze ciemno i zaspani żandarmi i tak nie są zachwyceni naszą wizytą. Na pierwszym posterunku żandarm długo musztruje Mulaja, ale nic z tego nie rozumiemy, bo sztorcuje go w Hassaniji. W końcu wręczamy żandarmowi nasze fiszki (tym razem jesteśmy lepiej przygotowani) i jedziemy dalej. Sytuacja powtarza się jeszcze kilkukrotnie, warto jednak było jechać tak wcześnie choćby po to, żeby zobaczyć przepiękny wschód słońca na pustyni. Z racji bliskości równika słońce wstaje tu bardzo szybko. W ciągu zaledwie kilku minut niebo robi się różowe, a zaraz potem słońce wyskakuje jak z procy. Widok słońca zawieszonego nisko nad wydmami - bezcenny. Z prozaicznych powodów nie został przez nas uwieczniony - wysiadła nam bateria w aparacie.Dobrze jest wrócić do Nouakchott. Po Nouadibhou stolica daje nam poczucie jako takiej swobody i normalności. Przechadzamy się po porcie, po mieście, próbujemy podtykanych nam przez miejscowych specjałów - malutkich pączków smażonych w kadziach rozstawionych po ulicy, prażonych orzeszków, dziwnych ciastek, które dla mnie okazują się nie do przełknięcia - mają okropny tłusto-słonawy posmak więc ukradkiem się ich pozbywam. Posmak zostaje zidentyfikowany jako kozi smalec. Obrzydliwość. Za to orzeszki są całkiem do przyjęcia. Spacerujemy sobie powoli, przyglądamy się ludziom, boso biegającym dzieciom, kobietom dźwigającym na głowach wielkie miski pełne owoców, tace z ciastkami, pakunki, przekrzykującym się mężczyznom, grającym w warcaby. Chodzimy po targu, zaglądamy na stragany, straganiarze szczerzą do nas zęby. Taki niespieszny dzień. Bardzo nam był taki potrzebny. Gdy zbliża się zmrok wracamy do hotelu i kontynuujemy nasz chill out z listą przebojów trójki. Cudownie jest słuchać listy na tym końcu świata ...Jutro zmierzamy do Senegalu, czeka nas przeprawa w słynnym Rosso :)