Balla Ndbao to człowiek instytucja i prawdziwa skarbnica informacji. Na nasze szczęście Balla doskonale mówi po angielsku, więc nie mamy żadnych problemów z dogadaniem się. Balla mieszka w Dakarze i zajmuje się organizowaniem wycieczek po Senegalu, Gambii, Gwinei Bissaou i Mali. Sam sporo podróżuje – w związku z wykonywanym zwodem, ale też odwiedzając rodzinę w Mali i Mauretanii. Nas ma przetransportować do St. Louis i potem do Dakaru. Jak tylko lądujemy w senegalskim Rosso, Balla zabiera nasze paszporty i udaje się w rajd po okienkach. Idzie mu to wszystko błyskawicznie. Po kilku minutach i prowizorycznej kontroli celnej naszych bagaży siedzimy już w jego mercedesie i grzejemy w stronę St. Louis. Balla pyta nas o nasz pobyt w Mauretanii. Opowiadamy, a on tylko kręci głową i powtarza „korupcja, w Mauretanii wszędzie korupcja”. Pytamy się, czy w Senegalu nie ma korupcji? W odpowiedzi słyszymy – oczywiście, że jest, ale mniejsza. Wskazuje nam na ciężarówki, które czekają w kolejce na odprawę do Mauretanii. Jeśli kierowca nie zapłaci, czeka na odprawę dwa tygodnie, albo i dłużej. Potem zamyśla się i po chwili kontynuuje. „Korupcja w Afryce to naprawdę poważny problem. Zawsze, gdy się zżymam, że tak nie można, mój brat, który pracował w policji przypomina mi, że ci, którzy wyciągają ręce po łapówki często nie dostają wypłaty od państwa przez kilka miesięcy. Oni też mają rodziny, które muszą wykarmić. Tak więc korupcja w Afryce to problem złożony”
Jedziemy więc, a po drodze Balla zasypuje nas informacjami wszelkiej maści. Opowiada nam o swoim kraju, o jego pięknie i bolączkach, o polityce, problemach społecznych, o sytuacji w tym regionie Afryki, stosunkach z Mauretanią i wreszcie o tym co widzimy za szybami samochodu. Nie sposób tu tego wszystkiego opisać. Mijamy wioski Fula, koczowniczego ludu przenoszącego się z miejsca na miejsce w poszukiwaniu wody i pól do wypasu ich stad, przejeżdżamy obok pól ryżowych, plantacji cukru, wielkich szklarni, w których hoduje się owoce i warzywa. Z każdym kilometrem nasza wiedza o Senegalu jest większa, podobnie jak sympatia do Balli. Jedziemy po szutrowych dróżkach, a obok nas trwa budowa nowej drogi krajowej, jak nas natychmiast powiadamia Balla, nowe drogi budowane są za środki przekazywane w tym celu przez Unię Europejską. Oczywiście to, że środki te trafiły do Senegalu jest po części zasługą prezydenta Abdoulaye Wade. Mamy bardzo dobrego prezydenta, mówi Balla. Rządzi krajem już 10 lat i będzie ubiegał się o następną kadencję. Ma już jednak ponad 80 lat i zdaniem Balli najwyższy czas, aby przekazał rządy komuś innemu. Młodzi ludzie w Senegalu nie chcą już, aby rządził krajem i w lutym 2012 roku, kiedy będą najbliższe wybory, z pewnością zagłosują na jego konkurenta, przedstawiciela jednej ze 152 (sic!) partii opozycyjnych w tym kraju. Sprawa nie jest jednak prosta. W Afryce bardzo trudno jest oddać władzę.
Rozmowy z Ballą zajmują nas na tyle, że nawet nie wiemy, kiedy dojeżdżamy do St. Louis, pięknego, kolorowego miasta, położonego częściowo na stałym lądzie, częściowo na wyspie położonej na rzece Senegal i częściowo na wąskim pasie ziemi dzielącym rzekę od oceanu – półwyspie Langue de Barberia. Balla wczuwając się w rolę przewodnika pokazuje nam wyspę, która z jej wspaniałą, typowo kolonialną zabudową robi niesamowite wrażenie. W atmosferze pełnego odprężenia jemy obiad w restauracji Galaxy, a potem udajemy się do naszego hotelu położonego na półwyspie, nad samym oceanem. Tam żegnamy się z Ballą i w dalszej części dnia już samodzielnie eksplorujemy znajdującą się tu wioskę rybacką – tętniącą życiem i niezwykle barwną. Na jej ciasnych uliczkach przepychamy się przez tłumy, głównie dzieciaków – chłopców grających w piłkę, dziewczynki skaczące przez gumę, dorosłych i dzieci kiwających się rytm muzyki wygrywanej na bębnach, roześmianych, radosnych, najwyraźniej szczęśliwych. Wszyscy nam machają, a dzieci biegają za nami i krzyczą „touba”, co jak nam powiedział Balla znaczy biały, Europejczyk. Całkiem to jest zabawne. Wracamy plażą, na koniec fundujemy sobie obrazek pełen kiczu – kąpiel o zachodzie słońca. I to w skrócie tyle, bo się naprawdę późno zrobiło, wokół słychać tylko szum oceanu i świerszcze, chłopaki już śpią, a ja stukam im nad głową w klawisze lapka. Dobranoc zatem, jutro nadajemy z Dakaru, wtedy też dołączę dzisiejsze zdjęcia.