Geoblog.pl    paniczewpodrozy    Podróże    Afryka po raz pierwszy    Ghana - ostatni kraj na naszym szlaku
Zwiń mapę
2011
17
lis

Ghana - ostatni kraj na naszym szlaku

 
Ghana
Ghana, Accra, Kokrobite
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9784 km
 
Jeśli w Banjulu nie wypadły komuś wszystkie plomby to w Akkrze na pewno je stracił. Loty z Air Nigeria polecamy ludziom łaknącym mocnych wrażeń. No lotnisku odprawa poszła sprawnie i bezproblemowo. Wypisałem standardowe deklaracje i zacząłem się rozglądać za komitetem powitalnym. I tak poznałem Richarda zwanego dalej pieszczotliwie Rychem. Jak się później miało okazać Rysiek miał tylko jedną miłość - szybką jazdę. Z szybką jazdą mogła tylko konkurować jeszcze szybsza jazda. Rychu miał w zwyczaju pędzić przez miasto 120/h, trąbieniem przepędzając miejscowych z drogi. Rychu okazał się być miłym i spokojnym kompanem. Jedna tylko była rzecz, której nie trawił, a mianowicie nie znosił, jak go ktoś wyprzedzał. To było dla Ryśka zdecydowanie za dużo. Wpadał wtedy w pasję i zawsze, ale to zawsze dopadał bezczela. Dobrze, że w Ghanie nie ma TGV.Accra okazała się być jednym wielkim placem budowy i targowiskiem zarazem, co łącznie składało się na to, że była jednym wielkim korkiem. Staliśmy więc tym korku atakowani przez sprzedawców wszystkiego (flag okolicznych klubów piłkarskich, chipsów, wody, owoców, obrusów i cerat, części samochodowych, części armatury sanitarnej, chleba i długo by jeszcze wymieniać), co bardzo irytowało Ryszarda. Rysiek jednak jest swój chłop i potrafi się odnaleźć w każdej sytuacji, wypatrywał więc tylko sposobności do wyprzedzenia jak największej ilości aut stojących w kolejce. A to wbił się przed tira, który ruszał wolniej niż osobówki, a to wykorzystał lokalną infrastrukturę (czyjeś podwórko, pola i łąki, stacje benzynowe, przeciwne pasy ruchu i w ogóle co się nadarzyło). Dzięki pomysłowości Ryszarda do hotelu dojechaliśmy już po półtorej godziny. Okazało się jednak, że na objęcie w posiadanie przysługującej nam chatki jest jeszcze za wcześnie, wobec czego udaliśmy się na rajd po wszystkich możliwych okolicznych wioskach rybackich. Klimat, jaki w nich panował jest nie do opisania, dlatego załączymy linka do filmiku z jednej z nich. Od tego latania po afrykańskiej wsi całkiem zgłodniałem, więc Rysiek zabrał nas na obiad do Ashanti Home Touch, gdzie przeprowadziliśmy pierwszą degustację lokalnych przysmaków. W Ghanie zwyczajowo je się rękoma, które przed posiłkiem należy umyć w przynoszonej do stolika misce z wodą. Zamiast mydła dostaje się do tego płyn do mycia naczyń. Po tych ablucjach z użyciem ludwika można przystąpić do konsumpcji. Wraz z Ryszardem zdecydowałem się na Fufu z kurczakiem. Fufu wyglądało jak spora kupka gili i okazało się być kleikiem z mąki wyglądającym jak masa papierowa, z której wyklejało się różne dziwne rzeczy w przedszkolu. Konsystencję miało ciasta na ryby i było nawet zjadliwe po wymieszaniu z mega ostrym sosem. Po konsumpcji grzecznie umyliśmy rączki i nieco padnięci ruszyliśmy do hotelu.Zatrzymałem się w Big Milly's Backyard, przybytku położonym przy plaży Kokrobite niedaleko Akkry. Bardzo mi się tam podobało, w glinianej chatce krytą strzechą. Z chatką połączony był odkryty prysznic, kąpiąc się można było oglądać gwiazdy, zwieszające się z palm banany i samoloty ;) Nie było ciepłej wody, ale nie przeszkadzało mi to wcale, bo temperatura powietrza wynosiła 35 stopni. Zdecydowanie gorszy był brak klimy. Rachityczny wiatraczek w tej temperaturze i przy wysokiej wilgotności powietrza jakoś się nie sprawdzał.Po południu na plaży przed Big Milly's spotkałem Johna, członka plemienia Fanti. Na moje szczęście John dobrze mówił po angielsku (ghana jest krajem anglojęzycznym, ale angielski zdecydowanej większości ghańczyków jest trudny do rozszyfrowania) i dowiedziałem się od niego wielu ciekawych rzeczy. John trudni się wyplataniem kolorowych opasek na ręce. Opaski sprzedaje turystom, a uzyskane środki odkłada na realizację swojego życiowego celu. Marzeniem Johna jest bowiem studiowanie informatyki na uniwersytecie w Akrze. Wspomogłem więc jego naukowe aspiracje zamawiając kilka opasek, co stało się zaczątkiem naszej polsko-afrykańskiej przyjaźni. Po tak wyczerpującym dniu nie miałem już siły walczyć z tutejszym internetem. W Big Milly's nie ma sieci bezprzewodowej, a dostęp do netu jest możliwy jedynie poprzez sieć komórkową. Do jedynego pena umożliwiającego dostęp do niej ustawiały się długie kolejki. Niedoczekawszy się swojej padłem Następnego dnia o 6.30 miałem wyruszyć z Ryśkiem do Temy. Zgodnie z obietnicą dodajemy link do filmiku z rybackiej wioski:http://www.youtube.com/watch?v=5RXCUL2TOFI
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (11)
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
magdah
magdah - 2011-11-23 07:43
Coś mi to przypomina i mam niejasne wrażenie , że Rychu robił oprawo jazdy w Dehli...
Pozdrowienia od jednej z wielu teściowych
 
mirka66
mirka66 - 2011-11-23 09:46
Fajne widoki.
A jedzonko smaczne ???
 
paniczeg
paniczeg - 2011-11-23 20:49
Brat - a gdzie ty chodziłeś do przedszkola ??? :))
A gdzie zgubiłeś brodę, pewnie Ci było gorąco - a już mieliśmy plan , abyś został świętym mikołajem - święta tuż, tuż :))
 
paniczewpodrozy
paniczewpodrozy - 2011-11-26 23:36
Mirko - jedzonko bardzo zróżnicowane :)
Benek - zgodnie z naszym kontraktem małżeńskim pozwolenie na brodę obejmowało tylko kraje afrykańskie ;)
 
 
zwiedzili 10% świata (20 państw)
Zasoby: 135 wpisów135 414 komentarzy414 1187 zdjęć1187 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
17.12.2015 - 10.01.2016
 
 
18.06.2014 - 19.07.2014
 
 
26.04.2013 - 10.05.2013