Dzień trzeci. Upał trzyma się mocno. Wybieramy się więc w rejs promem na położone na Morzu Marmara Wyspy Książęce. Pierwszy rejs startuje z Kabatas o 6.50 i mamy zamiar się z nim zabrać. Wstajemy dzielnie przed szóstą, oporządzamy się ekspresowo, zbiegamy na dół a tam ... recepcja pusta, drzwi zamknięte na głucho, dzwonimy dzwonkiem, raz, drugi, trzeci, cisza. Czekamy - może pan z recepcji wyskoczył na śniadanie (w wieczór naszego przyjazdu wyskoczył sobie na kolacyjkę, wszak ramadan jest). Mija 5 minut, 10, zastanawiamy się, czy nie wyjść przez okno, ale w każdym oknie siatki, nie chcemy ich niszczyć. Ze stoickim sopokojem robimy sobie herbatę podczas gdy nasze plany biorą w łeb. Po kolejnych 5 zbiega młoda Turczynka. Szarpie za drzwi, nie ustępują. Więc zaczyna krzyczeć i naparzać w dzwonek. Po jakichś dwóch minutach ostrego jazgotu schodzi zaspany pan i otwiera drzwi. Okazuje się, że byliśmy zbyt delikatni. Pędzimy na tramwaj, potem na przystań, dobiegamy pięć minut po czasie. Do następnego promu półtorej godziny, włóczymy się więc po okolicy wąskimi stromymi uliczkami od minaretu do minaretu w poszukiwaniu spożywczaka. Następnie z bagietką i kawałem sera wsiadamy na pokład i z całej wyprawy na Wyspy Książęce ten rejs będziemy wspominać najlepiej. Morska bryza, jeszcze nie tak dokuczliwe słońce, piękne widoki, dobre śniadanie. Rozłożyliśmy się na pokładzie i bumelujemy. Ponieważ płyniemy na ostatnią z wysp - Buyukadę - rejs trwa półtorej godziny. Zatrzymujemy się po drodze na mniejszych wysepkach Kinaliadzie, Burgazadzie i Heybeladzie. Pod koniec jest mi tak przyjemnie, że ucinam sobie małą drzemkę. A cała ta przyjelimność kosztuje nas po 4 TL od osoby w jedną stronę.
Miłe to były złego początki, bo następnie na wyspie umordowaliśmy się strasznie w pełnym słońcu, w godzinach okołopołudniowych, zdobywając szczyt szczytów czyli największe wzniesienie wyspy - całe 202 metry n.p.m. Mordęga straszliwa. Ledwie żywi dotarliśmy do niewielkiego monastyru. Monastyr jakoś szczególnie nas nie ujął, ale widok ze wzgórza roztaczał się piękny. Rozłożyliśmy się na skałkach w cieniu rozłożystej pinii i posiliśmy się nieco resztą bagietki i sera. W drodze powrotnej, tuż poniżej monsteru Remigiusz dojrzał ułożone na kamieniach książki i krzątającego się wokół nich mężczyznę z rozwianym włosem. Pomyśleliśmy, że je sprzedaje. Dziwne miejsce na taki handel, bo mało kto tam wchodził, ale cóż jego wybór. Byliśmy jednak w błędzie. Okazało się, że mężczyzna - Argus prowadzi na tym wzgórzu bibliotekę książek filozoficznych. Wyraźnie był z niej bardzo dumny i nazywał swoim dzieckiem. Argusa wpisujemy na listę ludzi pozytywnie zakręconych. Informacyjnie podajemy, że poza pięciem się pod górę do monastyru Buyukada oferuje kilka niewielkich plaż (tłok był na nich niemożebny, więc się nie skusiliśmy), bardzo tłoczne i hałaśliwe centrum z mnóstwem knajp i spokojne uliczki poza nim z pięknymi starymi domami. Można zwiedzać je pieszo lub wypożyczyć rower (5TL za godzinę, 15 TL za dzień). Poza tym kursują dorożki (brrr, to już nasze koniki na Morskie Oko wyglądają lepiej od tych biednych szkapinek, które widzieliśmy tutaj.
Jutro Topkapi, a po południu obieramy kierunek na Kayseri.