Zacząć wypadałoby od tego, że wczorajszy skwar tak nam dopiekł, że postanowiliśmy wstać bladym świtem i ruszyć na miasto póki jeszcze temperatura będzie do zniesienia. Następnie w planach była południowa siesta i zwiedzania ciąg dalszy. Kiedy planowaliśmy dzisiejszy dzień zeszłego wieczora zrobiło się jednak na tyle późno, że ustaliliśmy, iż nasz blady świt wypadnie o siódmej. Ostatecznie wypadł nieco później bo rano gdy zadzwonił mój budzik Remigiusz wytknął mi, że nie przestawiłam sobie zegarka i jest ósma. Tak oto bladym świtem około 8.30 wystawiliśmy swe blade nosy na całkiem mocno już operujące słońce kierując się ku Hagia Sofii. Jak bowiem wcześniej wyczytaliśmy w naszym przewodniku Świątynia Mądrości Bożej, jako jeden z najbardziej rozpoznawalnych w Stambule zabytków obok Pałacu Topkapi i Błękitnego Meczetu oblegana jest codziennie przez tłumy turystów i najlepszym sposobem na uniknięcie potężnej kolejki jest przyjście około godziny otwarcia. Grzecznie posłuchaliśmy więc przewodnika i stanęliśmy u bram świątyni za pięć dziewiąta, zaraz za spora grupą rozchichotanych japońskich nastolatków i polską wycieczką :) Po jakichś dziesięciu minutach wkroczyliśmy na dziedziniec z dość mieszanymi uczuciami w stosunku do naszego przewodnika ("zaktualizowanego" wydania praktycznego przewodnika Pascala po Turcji z 2012 r.), albowiem przy aktualizacji tegoż redakcja z całą pewnością zapomniała o zaktualizowaniu cen i tak zamiast przewodnikowych 6 euro od osoby za wstęp zapłaciliśmy po 25 TL czyli jakieś 12,50 euro. Z biegiem dnia stwierdziliśmy, że sytuacja powtarzała się przy prawie każdym kolejnym zabytku. Podkreślamy jednak, że powyższego wydatku wcale nie żałujemy. Jest w Hagia Sofii jakieś takie ciche dostojeństwo (przynajmniej względnie ciche było o poranku, bo później dzikie tłumy rzeczywiście mogą zakłócać odbiór), poza tym naprawdę warte zobaczenia są barwne mozaiki, które w większości można z bliska podziwiać z galerii (informacyjnie podajemy, że obecnie wstęp na galerie nie wymaga wnoszenia dodatkowych opłat). Ozdobą Świątyni jest również pięknie rzeźbiona kazalnica czyli mimbar. Więcej na temat detali architektonicznych i zdobniczych nie będziemy się wypowiadać, albowiem nie jesteśmy w tym zakresie specjalistami, poza tym o powyższych, jak i o bogatej historii Hagia Sofii doktorat możnaby napisać, a Remigiusz twierdzi, że on już jeden ma i mu to wystarczy :D Dość powiedzieć, że nasz przewodnik rozpisuje się na powyższy temat na ponad trzy strony dość drobnego druku.
Wychodząc z Hagia Sofii w dość naturalny sposób skierowaliśmy się w stronę Błękitnego Meczetu, który od Świątyni Mądrości Bożej oddziela jedynie przyjemnie zielony skwer placu końskiego - At Meydani. Po drodze mijaliśmy ciągnącą się do połowy placu kolejkę do Hagia Sofii :/ Było już wtedy sporo po dziesiątej i słońce zrobiło się naprawdę dokuczliwe, więc słaniając się na nogach pożałowałam stojących w niej ludzi. Obeszliśmy plac i stanęliśmy w kolejce do meczetu :) Ja nastawiona na zwiedzanie meczetów od rana w długich spodniach okutałam się jeszcze w koszulę jednocześnie wyrzekając sobie, że minimalizując bagaż nie zabrałam żadnej chusty na głowę. Następnie ze zgrozą patrzyłam na turystki pakujące się w tą kolejkę w mini szortach i bluzkach na ramiączkach. Przy wejściu do meczetu okutana od stóp po główę pani rozdawała tymże chusty wskazując co mają nimi zasłaniać. Niektóre panie wymagały trzech takich płacht. Normalnie głupio mi było, że uczestniczę w tym zmasowanym ataku roznegliżowanych turystów na czyjeś miejsce kultu. W środku z kolei naszła mnie taka refleksja, że muzułmanin przed wejściem do meczetu dokonuje rytualnych ablucji, między innymi myjąc stopy, co pomijając aspekt religijny, ma też wymiar praktyczny, albowiem całe wnętrze meczetu jest wyłożone miękkim dywanem. No i teraz ten miękki dywan tratują co dzień tysiące stóp turystów, którzy zanim doszli do Sultan Ahmet Camii zdażyli schodzić wzdłuż i wszerz Grand Bazar. I kiedy w 36 stopniowym upale, podziwialiśmy błękitne sklepienie świątyni odnieśliśmy nieodparte wrażenie, że ten czysty błękit toczy wciąż nierówną walkę z zaduchem tysiąca i jednej stopy odciśniętej w czerwonym wzorzystym dywanie.
Z Błękitnego Meczetu marząc o odrobinie chłodu udaliśmy się do Zatopionego Pałacu - Cisterna Basilica, zwanej tutaj także Yerebatan Sarayi (wstęp 10 TL).W ogromnej cysternie (powierzchnia 138X65 m) niegdyś gromadzono i przechowywano wodę pitną z początku dla pałacu cesarskiego,a następnie w czasach osmańskich dla sułtana i jego zapewne licznej świty. Obecnie na dnie cysterny stoi ledwie kilkadziesiąt centymetrów wody a zwiedzający poruszają się po umiesczonych nad nią podestach. W naszym przewodniku wskazywano, że w wodzie tej "tu i ówdzie dostrzec można małe rybki. Na dzień dzisiejszy w wodzie pływają całkiem spore, przynajmniej półmetrowe karpiowate. Poza klimatem, który tworzą podświetlone w półmroku rzędy kolumn, kapiąca woda i nastrojowa muzyka, do Cysterny warto się udać by zobaczyć dwie kolumny, których podstawy stanowią spore głowy meduz. Nam się cysterna podobała :)
Z cysterny powędrowaliśmy do znajdującego się w pobliżu Pałacu Topkapi (we wtorki zamknięty, zwiedzanie zaplanowaliśmy więc na czwartek) muzeum archeologicznego (wstęp 10 TL). Mamo byłabyś zachwycona, ale podejrzewamy, że musielibyśmy Cię tam zostawić na pół dnia i odebrać po południu ;) Jak ktoś się interesuje, zbiory są naprawdę bogate - ja przynajmniej nigdzie nie widziałam tylu sarkofagów ;) Mieliśmy nadzieję, że znajdą się wśród nich także eksponaty wydobyte z dna Bosforu przy okazji budowy tunelu łączącego europejską i azjatycką część miasta (gdzieś wyczytaliśmy, że odnaleziono tam pozostałości portu bodajże z czasów rzymskich), na dzień dzisiejszy jednak nie zauważyliśmy po nich śladu. Obejście wszystkich sal muzealnych w trzech budynkach zajęło nam jakieś dwie godziny. Klimatyzacji do której przyzwyczaiły nas muzea europejskiej brak. Przyznam się, że przeżyłam wyłącznie dzięki sporej mrożonej kawie wypitej w muzealnym ogródku :) Kawa jak zwykle przywróciła mnie do życia. Powiem nawet że ta kawa (poprawiona następnie dużą frappe w starbucksie) stała się punktem zwrotnym w tej wycieczce albowiem zaaklimatyzowałam się wreszcie do panujących tu warunków termicznych. Po dwóch kawach przebiegłam niemalże całe muzeum, następnie Grand Bazar i pół Beyoglu ;) Z dwadzieścia kilometrów w nogach mamy dziś z pewnością.
Ponieważ rozszalałam się z długością wpisu w telegraficznym skrócie już tylko wspomnę, że zwiedziliśmy także znajdujący się przy moście Galata Yeni Camii czyli Nowy Meczet, którego uroda jest porównywalna z Błękitnym Meczetem a turystów zdecydowanie w nim mniej. Następnie udaliśmy się do wieży Galata, na której szczyt mieliśmy zamiar się wdrapać, tu jednak czekał nas mały zawód - zamiast wdrapywania się (nie tylko) dla na leniwych turystów w wieży umieszczono windę, a za przyjemność przejechania się windą na górę należy zapłacić 12 TL. Podobno z wieży niesamowity rozciąga się widok, w co jesteśmy w stanie uwierzyć. Pomimo to jakoś się nie skusiliśmy. Zamiast tego przespacerowaliśmy się wybitnie handlowym deptakiem Istiklal Caddesi (po deptaku jeździ sympatyczny zabytkowy czerwony tramwaj) do placu Taksim, skąd na szagę przebiliśmy się nad Bosfor do Dolmabahce Sarayi - XIX wiecznego pałacu sułtana Abdulmecida I, w którym następnie urzędował Kemal Ataturk. Z uwagi na późną porę pałac był zamknięty, obejrzeliśmy sobie więc budowlę z zewnątrz - trzeba przyznać robi wrażenie - po czym z tablicy informacyjnej dowiedzieliśmy się, że za wstęp do sułtańskich komnat życzą tu sobie 40 TL. Nieco sporo jak na nasze gusta :/ Spod Dolmabahce wzdłuż Bosforu ruszyliśmy z powrotem do naszego hoteliku, po drodze posilając się wyborną rybą w bułce czyli balik ekmek. Na danie składała się świeżo grillowana ryba sklasyfikowana przez nas jako makrela, do tego mnóstwo cebuli, pomidorów i posiekanych ziół, w których dominowała mięta, ponadto wyczuliśmy koperek i pietruszkę. Do tego dużo cytyny. Niebo w gębie za 5 TL. Przysiedliśmy sobie z naszymi bułam na nabrzeżu, niemal z nogami w Bosforze. Obok nas dzieci piszcząc w niebogłosy "polowały" na bijące o nabrzeże fale. Ale nam tam było dobrze, esencja wymarzonego urlopu :) a teraz zajadając się figami planujemy jutrzejszą wyprawę na wyspy Książęce.
MAGDA MAM NADZIEJĘ, ŻE TERAZ JESTEŚ USATYSFAKCJONOWANA :D