Z fazy snu głębokiego wyrwał mnie Remigiusz o 5 nad ranem. Pamiętam, że mówił coś o balonach, posłusznie wyjrzałam z namiotu, jakiś balon istotnie zobaczyłam, po czym odmówiłam współpracy i zawinełam się z powrotem w cienką szmatę - wkładkę, którą nabyliśmy celem docieplenia śpiwora, a która sprawdza się jako śpiwór sam w sobie w obecnych warunkach. Bo jako docieplenie śpiwora to się niestety nie sprawdza, ot taka dygresja. O godzinie 6.30 dałam się obudzić ponownie, bo się cieplej zaczęło nieco robić. Do tej pory Remik w pogoni za balonami spenetrował okoliczne wzgórza. Dobrze, że się trochę z rana wybiegał, bo by mnie pewnie zagonił później ;) Zjedliśmy śniadanie, uporządkowaliśmy graty w namiocie i około ósmej wyruszyliśmy do Goreme Open Air Museum. Jak nazwa wskazuje muzeum znajduje się na świeżym powietrzu i stanowi coś w rodzaju skalnego parku, w którym ścieżki prowadzą do eksponatów muzealnych - wydrążonych w skale Kościołów pochodzących z okresu mniej więcej od X do XII wieku. W niektórych z nich zachowały się dość proste malowidła naskalne czerwonej barwy, w innych przepiękne kolorowe freski. Całość naprawdę robi wrażenie.Wstęp do muzeum kosztuje 15 TL, dodatkowo płatna jest wizyta w najbardziej okazałym Ciemnym Kościele (Karanlik Kilise - wstęp 8 TL). W cenie biletu do muzeum znajduje się także wejściówka do położonego po drugiej strony ulicy Kościoła Tokali, który w naszej ocenie dorównuje Ciemnemu Kościołowi. W Tokali Kilise obecnie trwają prace nad rekonstrukcją części fresków. Z Goreme Open Air Muzeum udaliśmy się do miasteczka Goreme celem zakupu prowiantu, po czym wyruszyliśmy w poszukiwaniu Różowej Doliny. Trasa nie była oznakowana, nasz przewodnik nie był za dokładny, więc jak zwykle ruszyliśmy na szagę w poszukiwaniu pierwszego punktu orientacyjnego - samotnej skały z wydrążonymi domostwami i kościołem. Na szlaku spotkaliśmy jedynie starszą kobietę zbierającą morele w przydrożnym sadzie. Od przemiłej pani dostaliśmy na drogę dwie wielkie garście przepysznych moreli, które zjedliśmy od razu, bez mycia i wcale nie bolą nas brzuchy ;) Utwierdzamy się w przekonaniu, że Turcy to bardzo mili ludzie :) Wskazywaną w przewodniku skałę udało nam się zlokalizować, a stamtąd już ku Różowej Dolinie poprowadziły nas malowane na skałach strzałki z opisem "Rose". Jednym słowem, szlak jest oznakowany, tylko najpierw trzeba na niego trafić :) Różowa dolina spełniła nasze oczekiwania, spacer był bardzo przyjemny, zbaczaliśmy sobie co rusz w jakieś nieoznakowane odnogi, a pod koniec zboczyliśmy do jakiejś innej jeszcze doliny, która już nie była oznakowana w ogóle, przeszliśmy ją całą i wyszliśmy w małym miasteczku Ortahisar. W miasteczku zrobiliśmy u pewnego miłego pana oszałamiające zakupy - kilka pomidorów, papryk i czosnek. Pan popatrzył na worek wybranych przez nas warzyw uśmiechnął się i wycenił je na 1 TL :) Z takim zaopatrzeniem ruszyliśmy w drogę powrotną na camping i upichciliśmy sobie całkiem niezły obiad. Późnym popołudniem zwizytowaliśmy jeszcze samo Goreme namierzając dworzec autobusowy i busy - sami dokładnie nie wiemy jeszcze dokąd. Z Goreme wróciliśmy z wielkim sześciokilowym arbuzem (2,60 TL), a właściwie z jego częścią, bo nie mogliśmy się powstrzymać i rozbroiliśmy go częściowo na ławce w parku. Tarabaniąc się z arbuzem pod górę dyskutowaliśmy właśnie o jutrzejszym wyjściu na szlak i Remik pokazywał mi coś po drugiej stronie ulicy machając ręką. Na ten gest zatrzymał się kolejny przemiły pan i podwiózł nas do campingu. Jak więc pisałam, Turcja to kraj przemiłych ludzi!