Geoblog.pl    paniczewpodrozy    Podróże    Na wschód od Stambułu    Wyprawa na Nemrut Dag
Zwiń mapę
2012
13
sie

Wyprawa na Nemrut Dag

 
Turcja
Turcja, Tatvan
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3113 km
 
Po długiej nocy w autobusie około południa dotarliśmy do Tatvanu - miasta leżącego na południowo - zachodnim wybrzeżu jeziora Van. Do Tatvan przyciągnął nas Nemrut Dag - górujący nad miastem wulkan o wysokości 3050 m n.p.m. i o średnicy krateru mierzącej ponad 7 km. Jak czytaliśmy wulkan był pierwotnie około 1500 metrów wyższy, ale potężna erupcja zniszczyła jego wierzchołek. Wylewająca się z wulkanu lawa zablokowała ujście wody ze znajującej się poniżej kotliny w wyniku czego w kraterze wulkanu powstały dwa jeziora otoczone wysoką granią.Widok, jaki się z niej rozciąga jest niesamowity, postanowiliśmy się zatem na grań tę wdrapać. Ponieważ podejście pod górę znajduje się klikanaście kilometrów za miastem poprosiliśmy kierowcę o wysadzenie nas przed Tatvanem przy stacji benzynowej leżącej nieopodal drogi wiodącej do wioski Cesmece i dalej na Nemrut Dag. Na stacji przepakowaliśmy cały nasz spory dobytek, napełniliśmy butlę do kuchenki i zrobiliśmy rozeznanie w cenach transportu do Nemrut. To ostatnie uczyniliśmy z niewielką jedynie nadzieją, że uda nam się taki transport załatwić, już bowiem ceny podawane w przewodniku były dla nas przerażająco wysokie, a jak zaobserwowaliśmy na nasz przewodnik w zakresie cen
trzeba brać sporą poprawkę. Dolmusz do Nemrut (ok 30 km) okazał się kosztować niemal tyle samo co autobus z Kayseri do Tatvan (jakieś 800 km). W porywie dobrego humoru stwierdziliśmy, że ze wszystkimi naszymi gratami pójdziemy pieszo w ramach treningu przed Araratem. Panowie na stacji ze zdziwieniem kręcili głowami i życzyli nam powodzenia zupełnie niedowierzając, że chcemy z tym wszystkim wejść na górę. My sami chyba sobie nie dowierzaliśmy, ale co tam z 50 kg na plecach ruszyliśmy w kierunku wioski. Po jakichś 100 metrach zatrzymał się koło nas bus i dwóch miłych panów zapytało, czy nas nie podwieźć :) Okazało się, że jadą do hotelu znajdującego się kilka kilometrów za wioską i jakąś godzinę drogi autem od krateru. Mieliśmy niebywałe szczęście, że udało nam się z nimi zabrać, bo za nimi nie jechało już nic. Zostaliśmy zaproszeni na herbatkę, porozmawialiśmy chwilę i ruszyliśmy na górę z całym naszym dobytkiem i planem nocowania w kraterze. Po jakimś kilometrze a może dwóch pięcia się pod górę droga rozwidliła się i od asfaltówki odbiegła bardziej stroma ścieżka pod górę. Ścieżka prowadziła pod słupami kolejki wiodącej na grań krateru (kolejka była nieczynna). Drogi oczywiście nie były w żaden sposób oznakowane, a my nie mieliśmy żadnej mapy, ani też szczegółowych informacji dotyczących szlaku - z panami z hotelu dogadywaliśmy się bardzo łamanym tureckim, co oczywiście nie pozwoliło nam na wiele. Tym sposobem na rozwidleniu dróg, zamiast powlutku piąć się pod górę długą i łagodnie pokonującą wzniesienie asfaltówką przykozaczyliśmy i ruszyliśmy krótszą i przez to bardziej stromą ścieżką jak nam się wydawało wiodącą do szczytu. Umęczyliśmy się z tymi gratami na tej ścieżce niemożebnie. A już szczytem wszystkiego było jak biegnąc prosto pod górę z pominięciem ścieżki umykaliśmy stadu pasących się na zboczu byków (wyrosły nam na drodze jak spod ziemi, a my mieliśmy czerwone plecaki). Byków oczywiście nikt nie pilnował. Po prawie trzech godzinach stanęliśmy na grani i naszym oczom ukazał się prawdziwie niesamowity widok. Jeden z najpiekniejszych, jakie widzieliśmy w życiu.W dole w ogromnym kraterze rozlewały się wody dwóch jezior otoczone bujną zielenią (naokoło wszystko wypalone jest słońcem a podstawowy zestaw kolorystyczny biegnie przez beże po rudości więc kontrast jest niesamowity) Pod naszymi stopami grań urywała się otwierając przynajmniej 200 metrową przepaść. Tuż pod nami wielki orzeł wyfrunął z gniazda i zataczał kręgi nad wodą. Staliśmy tam całkiem sami, wokoło żadnego człowieka i było w tym coś naprawdę niesamowitego. Niestety stroma grań nie dawała nam żadnej szansy na zejście do jeziora. W wyśmienitych humorach stwierdziliśmy , że obejdziemy granią krater dookoła wydawało nam się bowiem, że za czwartym wierzchołkiem z kolei grań opada łagodnie w dół i dojdziemy nią do drogi. Na czwartym wierzchołku okazało się jednak, że jest inaczej i pokonani przez górę musieliśmy zawrócić i swoimi śladami zejść na dół aż do asfaltówki, czyli niemalże do początku drogi. Omijając po drodze wściekłe byki po raz drugi. Schodząc poczuliśmy podwójnie ciężar naszych plecaków, a że zrobiło się późno zaczęliśmy obmyślać plan B, bo na wejście asfaltówką do krateru i dojście do jeziora tego samego dnia nie było już żadnych szans. Stwierdziliśmy, że zejdziemy do hotelu i zapytamy o możliwość rozbicia się w pobliżu i skorzystania z łazienki. Tych planów jednak nie udało nam się rozwinąć, albowiem jak tylko wyszliśmy na asfaltówkę zatrzymał się koło nas zjeżdżający z góry samochód, którym jechała trójka Turków w naszym wieku - Ali, Murat i Seme. Zapytali się dokąd idziemy, więc powiedzieliśmy, że do Tatvanu. A dalej? Dalej do Vanu będziemy jechać. A oni na to, że są z Vanu i właśnie wracają z Ankary i chętnie nas zabiorą. A Van to najlepsze miasto w Turcji! Ponieważ z Tatvanem i tak nie wiązaliśmy żadnych planów ponad wypad na Nemrut, a widok z grani krateru zaspokoił naszą ciekawość stwierdziiśmy, że co tam, możemy jechać do Vanu! Po zjeździe z Nemrut zatrzymaliśmy się przy znanej nam już stacji benzynowej. Jak wysiedliśmy z auta zapanowało osłupienie. Nasza ekipa potwierdziła, że schodziliśmy z góry, jak nas przechwycili. Benzyniarze nie mogli wyjść z podziwu. Widać takich wariatów jak my tu niewielu. W ogóle turystów tu zbyt wielu nie ma.
Do Vanu dotarliśmy po zmierzchu, około 21. Nasi nowi znajomi zabrali nas do bardzo przyjemnego parku, gdzie w kawiarni na świeżym powietrzu zasiadała cała rodzina ich znajomych i wszyscy oni pospołu rozpoczeli posukiwania taniego hotelu dla nas. Trwało to ze dwie godziny, podczas których zostaliśmy ugoszczeni morzem herbaty, orzechów i lokumi. Okazało się, że nasze wymagania cenowe jak na Van są prawie nie do zrealizowania. Ceny noclegów w Vanie przekraczają te stambulskie i prawdopodobnie wynika to z tego, w jak dużym stopniu miasto zostało zniszczone w wyniku zimowego trzęsienia ziemi, ale o tynm mieliśmy przekonać się dopiero o świcie. Koniec końców zostaliśmy zakwaterowani za przyzwoite pieniądze w hotelu dla nauczycieli, do którego oczywiście Ali osobiście nas odwiózł i załatwił wszystkie formalności. I jak tu nie kochać tureckiego narodu?
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (9)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 10% świata (20 państw)
Zasoby: 135 wpisów135 414 komentarzy414 1187 zdjęć1187 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
17.12.2015 - 10.01.2016
 
 
18.06.2014 - 19.07.2014
 
 
26.04.2013 - 10.05.2013