Dzisiejszego dnia postanowiliśmy się wybrać do Muradiye - miasta leżącego jakieś 80 km na północny wschód od Van, na trasie do Dogubayazit, naszego kolejnego celu podróży. W Vanie dowiedzieliśmy się, że Muradiye słynie z pięknych wodospadów, przy czym nasi nowi tureccy przyjaciele ostrzegali nas, że latem z uwagi na niski poziom wody widok nie jest aż tak spektakularny, jak np. wiosną, po roztopach. Nasz przewodnik istnienie Muradiye przemilczał. Postanowiliśmy zaryzykować i przyjżeć się bliżej wodospadom, w końcu i tak wybieramy się do Dogube :) Wczesnym popołudniem złapaliśmy więc dolmusz do Muradiye i około 14 wylądowaliśmy w kompletnie nieznanym nam miejscu, bez żadnej mapy i z mglistym jedynie pojęciem gdzie tych wodospadów szukać. Nikt z miejscowych oczywiście nie mówił żadnym dostępnym nam językiem, z pomocą więc przyszły nam rozmówki polsko - tureckie :) Miejscowi wskazali nam kierunek i polecili wzięcie taksówki. Taksówkarze za kurs do wodospadu zażyczyli sobie więcej niż za przejazd dolmuszem na trasie Van - Muradiye, więc się nie skusiliśmy. W ogóle to na całkiem wczesnym etapie naszej wędrówki nauczyliśmy się podstawowych zwrotów - "pahaly" - "za drogo" i - co sprawia, że miejscowi najpierw wpadają w osłupienie, a później się śmieją - "czok kazyk" czyli "to zdzierstwo". Tak więc ostatecznie ruszyliśmy we wskazanym kierunku i przeszliśmy jakieś dwa kilometry w palącym słońcu, aż zatrzymał się dolmusz i za rozsądną cenę pan zaproponował nam podwózkę. Zastanawialiśmy się, czy się skusić, bo w końcu już połowę drogi (w naszym mniemaniu) mieliśmy za sobą. Ale słońce przeważyło, bagaże ciążyły i ulegliśmy pokusie. Okazało się, że to była dobra decyzja, bo do wodospadów było jeszcze z dobre dziesięć kilometrów. Same wodospady przyjemnie nas zaskoczyły. Obawialiśmy się, że zastaniemy ledwo ciurkającą po zboczu wodę, a tymczasem widok był całkiem imponujący. Wokół było jak na tutejsze warunki bardzo zielono i przyjemnie, postanowiliśmy więc rozbić się gdzieś w pobliżu i przenocować. Przy wodospadach działa restauracja, zapytaliśmy więc właściciela, czy moglibyśmy gdzieś tu przenocowac. Zgodził się i poprowadził nas zboczem w dół, do małej kotlinki, z trzech stron otoczonej skalnymi ścianami, z zieloną polaną położoną nad małym jeziorkiem i niewielkim wodospadem. Brzmi iddylicznie? Niestety, wszędzie wokół zalegały stosy śmieci i walało się mnóstwo pobitego szkła. Liczne ślady po ogniskach i porozrzucane wokół nich butelki wyraźnie wskazywały na użytkowanie tego miejsca jako lokalnej menelni pod gołym niebem. Dodatkowo w pobliżu kręcili się ludzie dziwnej proweniencji, w tym wyjątkowo napastliwe i nieprzyjemne dzieciaki. Pan za udostępnienie nam tego zacisznego miejsca noclegowego zażądał 10 dolarów, dodając, że jakby ktoś tu przyszedł w nocy, to mamy mówić, że jesteśmy od niego. Po krótkiej dyskusji zdecydowaliśmy się uciekać z tego miejsca jak najprędzej i tak po kwadransie znaleźliśmy się na scieżce wiodącej do drogi do Dogubeyazit. Będąc jakieś 300 metrów od szosy zauważyliśmy zbliżającego się od strony Muradiye busa. Bus najpierw zatrzymał się na drodze, a po kilkunastu sekundach podjechał po nas na naszą ścieżkę. Okazało się, że kierowca jedzie do Dogubeyazit, a w dodatku po drodze z Vanu zabrał autostopowicza - Włocha Alessandro, który ponadto, że okazał się być bardzo sympatycznym kompanem, biegle władał tureckim, przez siedem miesięcy uczył bowiem włoskiego dzieci w Ankarze :) Tym sposobem w bardzo miłej atmosferze pod wieczór, w środku piaskowej burzy, dotarliśmy do Dogubeyazit. W Dogube pożegnaliśmy się z Alessandro i zostaliśmy przechwyceni przez młodszego brata Musy - organizatora naszego trekkingu na Ararat. Zakwaterowaliśmy się w hotelu Isfahan, po czym z balkonu naszego hotelowego pokoju dojrzeliśmy przechodzących pod naszym oknem Włochów, których poznaliśmy dzień wcześniej w Vanie. Spędziliśmy więc bardzo miło resztę wieczora w towarzystwie Oliviero i Gabrielle. A jakby ktoś kiedyś był w Dogubeyazit i chciał się gdzieś posilić gorąco polecamy restaurację Urfa przy głównej, deptakowej ulicy miasta. Zjedliśmy tam jak do tej pory najlepszy nasz posiłek w Turcji za niewygórowaną cenę. Możemy z czystym sumieniem polecić baraninę z warzywami i dość ostrą potrawkę z papryki, ziemniaków,
pomidorów z czymś w rodzaju małych klopsików z kurczaka z dużą ilością ziół w środku :) zdjęć, niestety nie zrobiliśmy. Byliśmy chyba zbyt głodni :)