Ruszamy bladym świtem i od samego początku towarzyszy nam deszcz. Zmienia się tylko natężenie. Naprzemiennie przerabiamy wszystkie stadia od lekkiej mrzawki po upiorne nawałnice. Mijamy Berlin, Drezno, Chemnitz, za Hofem tablica przy autostradzie informuje nas, że wjeżdżamy do kraju szparagów. Rzeczywiście przy drodze przez jakiś czas ciągną się szparagowe plantacje, szybko jednak ustępują niekończącym się polom chmielowych tyczek. Nie dziwi nas to wcale, w końcu wjeżdżamy właśnie do Bawarii. W pobliżu Weiden przelotnie się wypogadza, przypuszczamy więc szybki szturm na firmowy skład porcelany Seltmann Weiden, a potem rozprostowujemy nogi spacerując po bardzo urokliwej weideńskiej starówce. Zanim słońce ponownie odmówi współpracy zdążymy jeszcze wypić cappucino w jedynym z kawiarnianych ogródków. A potem deszcz skutecznie wybije nam z głowy plany zwiedzania nieodległej Ratyzbony i salwujemy się ucieczką do Schwangau, skąd nazajutrz mamy zamiar wyruszyć by obejrzeć produkt szalonej wyobraźni Ludwika II Bawarskiego - zamek Neuschwanstein, chyba najsłynniejszy zamek w kraju pełnym zamków. Mamy go całkiem po drodze, żal więc byłoby nie skorzystać z okazji i go nie zobaczyć.