Jak wyczytaliśmy w naszym przewodniku: "Bled obok jaskini Postojnej jest jedną z największych turystycznych atrakcji Słowenii. Charakterystyczne turkusowo - zielone Jezioro Bledzkie z uroczą wyspą z barokowym kościółkiem i wznoszącą się ponad taflą jeziora pionową skałą z zamkiem na szczycie to niezapomniany widok, zwłaszcza jeżeli jego tłem są niedalekie pasma alpejskie Niestety Bled to miejsce bardzo ekskluzywne i drogie i zawsze też jest tu mnóstwo turystów i wczasowiczów". Z powyższym opisem zgadzamy się jedynie połowicznie. Bo podczas naszego pobytu w Bledzie jakoś dzikich tłumów tu nie uświadczyliśmy, a miasteczko sprawiało wrażenie spokojnego i wyciszonego. Poza tym pomimo tego, że Bled jak na słoweńskie standardy jest rzeczywiście miejscowością ekskluzywną i pełno tu drogich hoteli i restauracji (w tej liczącej 11 tysięcy mieszkańców miejscowości jest też kasyno), to nie mieliśmy żadnego problemu z zarezerwowaniem stosunkowo taniego i wygodnego noclegu. W okolicach Bledu działa też camping. Również z wyżywieniem nie ma żadnego problemu - w mieście namierzyliśmy trzy markety tutejszej sieciówki "Mercator", w której zakupy można zrobić nie drożej niż w innych miastach, a kawa ze słynnym bledzkim specjałem - Blejską kremówką (podobną do naszych rodzimych kremówek wadowickich, tyle, że przełożona pół na pół kremem waniliowym i bitą śmietaną) nie zrujnowała wcale naszych portfeli.
Żeby opisać, jak wygląda Bledzkie jezioro w słoneczny poranek potrzeba pióra artysty. Ja się tego absolutnie nie podejmuję. Zdjęcia też nie oddają jego uroku, ale trochę go przybliżą, więc jakieś wrzucimy. W taki słoneczny poranek w Bledzie można wypożyczyć łódkę i przez spokojne, turkusowe wody jeziora popłynąć na wyspę - Blejski Otok. Na taką wycieczkę wystarcza godzina. Koszt wynajęcia łódki na godzinę 10 euro. Jak się komuś nie chce wiosłować, to można też popłynąć większą łódką "pasażerską" za 10-15 euro od osoby. My wzięliśmy małą łódkę idealną na 3 osoby za 10 euro i Remik dzielnie wiosłował. Dopłynięcie na wyspę zajęło nam jakieś 10-15 minut, więc mieliśmy 30 minut na obejrzenie znajdującego się na wyspie Kościoła Wniebowzięcia i niewielkiej galerii znajdującej się tuż obok (wstęp łącznie 3 euro). Według legendy dawno temu na wyspie znajdowała się świątynia słowiańskiej bogini Żivy, została ona jednak zniszczona podczas walk pogan z chrześcijanami, którzy w jej miejscu zbudowali kościół. Pierwsza pisemna wzmianka o nim pochodzi z 1142 r. (data poświęcenia kościoła), jednakże po opisywanej w dokumencie trzynawowej bazyliki wzniesionej w stylu romańskim i następnie w XV wieku przebudowanej w stylu gotyckim pozostały jedynie freski w prezbiterium i drewniana figura Maryi. Bazylika została bowiem zniszczona w 1509 r. w wyniku trzęsienia ziemi. Kościół odbudowano dużo później w stylu barokowym i kilkukrotnie jeszcze doznawał uszczerbku w wyniku kolejnych trzęsień ziemi. W wieży Kościoła zamontowany jest słynny dzwon życzeń z 1534 r., trzeba pomyśleć życzenie i trzy razy zadzwonić i ma się spełnić :) Dzwoniliśmy, a czy życzenia się spełnią, zobaczymy. Po powrocie na brzeg po raz kolejny, tym razem za dnia, obeszliśmy jezioro i wdrapaliśmy się na wzgórze zamkowe, skąd po raz pierwszy udało nam się wypatrzyć między chmurami Triglav - najwyższy szczyt Słowenii. Na jego forsowanie o tej porze roku przy naszych skromnych umiejętnościach było niestety jeszcze zdecydowanie za wcześnie (sezon trekkingowy w Alpach Julijskich zaczyna się dopiero w połowie lipca i trwa do połowy września). Poza tym aktywnością górską zainteresowane były niestety tylko 2/3 wycieczki. Nabyliśmy jednak w mieście przewodnik po Alpach Julijskich i teraz nie mamy już wyboru, musimy tu wrócić w sezonie trekkingowym, aby ten wydatek miał jakieś uzasadnienie :)