***LIGO***
Wczesnym niedzielnym popołudniem dotarliśmy do Rygi i zupełnie przypadkiem zaparkowaliśmy pod ogromnym miejskim targowiskiem. Na targu trwał właśnie prawdziwy szał zakupów - Ryżanie zbroili się na Ligo – hucznie tu obchodzone święto przesilenia letniego – odpowiednik naszej nocy świętojańskiej. Huczne świętowanie ułatwia Łotyszom fakt, że mają dwa dni wolnego – 23 i 24 czerwca 2014 r. zostały tu ustanowione dniami wolnymi od pracy. Jak nam wyjaśniono w dniu Ligo należy bawić się całą noc przy ognisku, śpiewać, tańczyć, szukać kwiatu paproci, pić piwo i jeść ser z kminkiem. Poza tym należy ozdobić dom wieńcami z dębowych liści, polnymi kwiatami, panny noszą wianki z polnych kwiatów na głowach. Z powyższej przyczyny na ryskim targu zaraz obok straganów uginających się pod ciężarem świeżych warzyw i owoców piętrzyły się dębowe wianki, bukiety polnych kwiatów i wielkie wiąchy tataraku. Nie skusiliśmy się – dębowych gałązek jeszcze zdążymy poszukać sobie w lesie. Miła starsza pani wybrała nam za to dorodne młode kabaczki, świeży czosnek i zioła. Z tym bagażem obeszliśmy następnie całą ryską starówkę.
***RYGA***
Tak, jak Wilno nas do końca nie uwiodło, tak Rygą jesteśmy oczarowani. To jedno z tych miast, którego uliczkami można by chodzić bez końca. Przepiękne kamienice – te wymienione z nazwy w przewodniku i te bezimienne. I tylko jedno nas w Rydze spotkało rozczarowanie – mianowicie okazało się, że Kancelaria Prezydenta Łotwy akurat zadomowiła się w przepięknej Kamienicy Bractwa Czarnogłowych i do 2015 r. jej zwiedzanie od środka nie jest możliwe. Pozostało nam podziwianie jej fasady. Trafiliśmy za to na całkiem udaną wystawę czasową na temat art nouveau obecnie wystawioną w Kościele św. Piotra. W Kościele św. Piotra odnaleźliśmy także polskie ślady, między innymi ogromny ołowiany lichtarz wywieziony z Rygi w czasie II wojny światowej i po latach odnaleziony we Włocławku. Obok wisi pamiątkowa tablica z podziękowaniami dla inicjatorów szczęśliwego powrotu lichtarza do świątyni, ich listę otwiera Bronisław Komorowski.
W Rydze w wersji oszczędnościowej udaliśmy się na obiad do baru Pielmieni XL, gdzie zjedliśmy dwie miski pielmieni i miskę soljanki, co kosztowało nas łącznie 3 euro. Soljanki w barze Pielmieni XL nie jedzcie, chyba że jesteście naprawdę bardzo głodni i zostało Wam na obiad tylko jedno euro, a pielmieni się skończyły. Co do pielmieni, to najlepsze były drobiowe i z serem. Według Remika wołowo-wieprzowe były przeciętne. Pielmieni wegetariańskie z warzywami okazały się porażką. No a skoro już się naoszczędzaliśmy na obiedzie to chwilę później ponad dwa razy tyle wydaliśmy na dwie kawy i dwa makaroniki. I warto było, bo były obłędnie dobre. Malinowy był najlepszym jaki, jadłam w życiu.