Cała Finlandia jest pełna jezior, ale w jej centralnej części, nazywanej zresztą krainą jezior, wody jest chyba więcej niż lądu. Jadąc z Puumali do Savonlinny, przejeżdżając wąskimi groblami i mając po obu stronach drogi myśleliśmy, że musieli się ci Finowie natrudzić, żeby pomiędzy wszystkie te jeziora jeszcze powciskać jakieś drogi. Nawet pomimo tej całej deszczowej apokalipsy (deszcz leje nieprzerwanie) widoki były niesamowite - ogrom wody i wystające nad jej taflę pojedyncze skały, mniejsze i większe kamienne wyspy, te zamieszkane i zupełnie puste, drewniane kolorowe domy, kołyszące się nad nimi sosny. Savonlinna jest miastem dla tej krainy typowym – leży na wyspach pomiędzy dwoma jeziorami. Pomiędzy wyspami tego śródlądowego archipelagu dawniej poruszano się przede wszystkim drogą wodną, a zimą saniami po zamarzniętym lodzie. Dziś część wysp spięta jest ze sobą mostami, ale komunikacja wodna nadal jest dla jej mieszkańców bardzo istotna. Główną atrakcją Savonlinny, oprócz jej niewątpliwie pełnego uroku położenia, jest wznoszący się na jednej z wysp XIV wieczny zamek Olavonlinna, jedna z nielicznych tego rodzaju budowli w Finlandii, słynąca obecnie również z lipcowego festiwalu operowego, do którego właśnie trwają intensywne przygotowania. Zamek można zwiedzać, warto nabyć bilet łączony z biletem do muzeum miejskiego Savonlinny (9euro). To ostatnie warte jest odwiedzenia przede wszystkim ze względu na wspaniałą kolekcję fotografii obrazującą rozwój miasta i codzienne życie jego mieszkańców na przestrzeni lat. My trafiliśmy nadto na naprawdę świetną wystawę czasową dotyczącą prac rosyjskiego fotografa Sergeya Prokudina Gorskiego, o którym nigdy wcześniej nie słyszeliśmy, ale stosowana przez niego jeszcze przed wynalezieniem kolorowych filmów metoda uzyskiwania wielobarwnych fotografii (robił zdjęcia zastosowaniem kolejno trzech filtrów czerwonego, zielonego i niebieskiego, co pozwalało mu rejestrować na zdjęciach tylko wskazane barwy, i następnie składał je w jedno) zrobiła na nas spore wrażenie. Wystawie zdjęć towarzyszy świetnie zrobiony film, obrazujący zestawienie uwiecznionego na fotografiach wczoraj ze stanem obecnym (oglądamy między innymi piękne cerkwie, z których dzisiaj pozostały ruiny o co postarali się sowieccy komuniści, ale też karelskie rzeki, których bieg zmienił się na skutek wybudowania wodnych elektrowni).
Z Savonlinny wybraliśmy się jeszcze do Kerimaki zobaczyć największy na świecie drewniany kościół. Kościół jest do tego stopnia okazały, że jak go zobaczyliśmy z oddali, to bez wahania orzekłam, że to na pewno nie ten, bo za duży i z daleka w ogóle mi na drewniany nie wygląda. Poza tym, że jest okazały jest naprawdę piękny, może nie widać tego na pierwszy rzut oka z zewnątrz, ale gdy się wejdzie do środka, to jest w nim jakaś ujmująca prostota i pewna północna surowość.
W tej ucieczce przed deszczem z żalem omijamy park narodowy linnansari i nadal kierując się na północ docieramy do leżącej przy granicy z Rosją rzeki Ruuna. Jest już po północy, ciągle jest jasno i jak na razie przestało padać, chociaż być może to tylko taka chwilowa zmyłka, oby nie. Jakieś zdjęcia (choć z racji pogody nie ma ich wiele) może uda nam się dodać jutro, bo dziś już mi palce do klawiatury przymarzają.