„Jedziemy w górę mapy – morze jest na północy a z nami leci ziemia jak wystrzelona z procy”. Gdzieś po drodze do Kemijarvi przekraczamy koło podbiegunowe nazywane tu Napapiri, ale nie zatrzymujemy się przy pamiątkowej tablicy albowiem akurat wściekle leje. Co jakiś czas mijamy znaki informujące nas o tym, że wkroczyliśmy na teren wzmożonej aktywności reniferów. To już wiemy. Wiemy też, że co roku w Finlandii odnotowuje się około 3.000 wypadków z udziałem tych zwierząt (co zważywszy na to, jak mało tu jeździ samochodów jest oszałamiającą ilością. Przeczytaliśmy broszurę informującą co zrobić, gdy się w takim wypadku uczestniczy i kogo należy zawiadomić. Spotkani po drodze Finowie poinformowali nas również, że najwięcej wypadków zdarza się w czasie nazywanym tu Rakka, który przypada akurat teraz. Rakka to czas wylęgu niezliczonej ilości komarów, które mocno dają się we znaki nie tylko ludziom, ale również zwierzętom. Atakowane przez hordy moskitów renifery szukają otwartej przestrzeni, gdzie mogłyby pozbyć się insektów. Idealnie do tego nadają się drogi. Jedziemy więc sobie (w deszczu rzecz jasna) z prędkością umiarkowaną i wytężamy wzrok. Regularnie raz na kilka - kilkanaście kilometrów przepuszczamy całe stada i pojedynczych outsiderów. W Kemijarvi zmieniamy kierunek jazdy i po raz pierwszy od początku naszej wyprawy kierujemy się na południe. To wiadomy znak, że nasz urlop jest na półmetku.
Obieramy kierunek na Rovaniemi – 8 kilometrów od miasta, przekraczamy powrotnie koło podbiegunowe. Zatrzymujemy się dosłownie na chwilę w siedzibie pewnego świętego w czerwonym kostiumie i z długą brodą. Niestety z dzieci chyba nie za wiele w nas zostało, bo jakoś nas to szczególnie nie kręci. Albo może to ten deszcz. Albo może tak bardzo spieszy nam się do Rovaniemi, do którego przyciągnęła nas sława Arktikum – muzeum opowiadającego o naturze, ludziach i kulturze północy. Sława to słuszna – muzeum jest fenomenalne, na pewno jedno z lepszych, które widzieliśmy. Zbiory podzielone są na dwie sekcje – dotyczące kultury Saamów oraz dotyczące przyrody północy. W tej pierwszej sekcji można oglądać przepiękne przedmioty użytkowe, biżuterię wyrabianą przez Saamów, tradycyjne ubiory, świetną kolekcję fotografii, można posłuchać muzyki starej muzyki ludowej i nowoczesnej muzyki w typie który określilibyśmy jako disco – folk. W części przyrodniczej można między innymi poleżeć plackiem na wygodnej leżance i poobserwować zorzę polarną, udać się do komnaty lodowej, dowiedzieć się sporo o arktycznej florze i faunie oraz zagrożeniach jakie niosą ze sobą zmiany klimatu zachodzące na skutek działalności człowieka. Wydane na bilet do Arktikum 12 euro to z pewnością dobrze zainwestowane pieniądze.
Poza Arktikum w Rovaniemi niewiele jest do zobaczenia. Centrum miasta niczym się nie wyróżnia, jest dość nowoczesne, co można prosto wytłumaczyć faktem, że miasto zostało zrównane z ziemią podczas bombardowań w czasie II wojny światowej. Ceny wszystkiego są zawrotne. Chcieliśmy zaszaleć i wybrać się na obiad do restauracji - Remik chciał spróbować mięsa renifera, a ja lokalnej rybnej zupy. Ceny steku z renifera zaczynały się od 35 euro i daliśmy sobie spokój. Zminimalizowaliśmy swoje oczekiwania i zakupiliśmy trochę reniferowej wędliny oraz wędzony żółty ser z Kuusamo (który, jak się okazało, w smaku niewiele się różni od wyrobów polskich), do tego dwie wielkie bagietki, bo już byliśmy wściekle głodni. Nie chcieliśmy zatrzymywać się w Rovaniemi na noc, dojechaliśmy więc nad zatokę botnicką do Tornio, gdzie na campingu urządziliśmy sobie prawdziwą ucztę otwierając przytarganą jeszcze z Polski dobrą hiszpańską Rioję. W Tornio spełniło się jedno z naszych marzeń - pięknie tu świeci słońce. Świeci na okrągło. O godzinie 2 w nocy, kiedy kładliśmy się spać uparcie świeciło nadal. To naprawdę dziwne uczucie tak kłaść się spać w świetle dnia. W ogóle ciągle tu mamy wrażenie, że jest środek dnia, co czasami skutkuje tym, że całujemy klamki różnych obiektów. Dziwimy się wtedy, że jak to, przecież miało być czynne do 20, a jest na przykład 22.