Drugi dzień w Kopenhadze mamy zamiar spędzić iście po królewsku, dlatego najpierw wizytujemy Rosenborg – letnią rezydencję króla Christiana IV, której budowę ukończono w 1633 r., oglądamy zbiory zasobnego królewskiego skarbca i przepiękną porcelanową zastawę ręcznie malowaną w motywy roślinne, przechadzamy się po królewskich ogrodach i z przystankiem na kawę w małym antykwariacie po drodze przenosimy się do Amalienborgu – obecnej oficjalnej rezydencji królewskiej, która częściowo udostępniona jest dla zwiedzających i w której można zapoznać się z historią monarchii duńskiej w nieco „nowszym” wydaniu. Oglądamy też stojący tuż obok słynny marmurowy kościół. Stąd już ledwie parę metrów dzieli nas od duńskiego muzeum designu, w którym króluje obecnie wystawa o krzesłach zaprojektowanych przez Hansa J. Wegnera. Już wiem jakie krzesło chciałabym postawić na werandzie wymarzonego domu.
Naoglądani po wsze czasy i wściekle już głodni dajemy się skusić na obiad w pierwszej napotkanej po drodze knajpie, którą okazuje się cafe Petersburg, jedzenie okazuje się dość przeciętne i nie najtańsze, ale Polak głodny to Polak zły. A głodna Ola to już w ogóle jest tragedia, lepiej się więc zatrzymać. Najedzeni biegniemy na Gammel strand popływać łódką, a co niech kopenhaska karta zapracuje w pełni na swoją cenę. Siedzimy więc na odkrytym pokładzie i słuchamy pana przewodnika, który powtarza wszystko w trzech językach pewnie już dziesiąty raz dzisiaj, ale stara się nie wyglądać na znudzonego. Oglądając miasto od strony wody widzimy je w nowej perspektywie, dowiadujemy się gdzie mieści się słynna kopenhaska NOMA i robimy zdjęcie pod tytułem „wschodnia inwazja na kopenhaską syrenkę” albo „syrenka i chiński mur”. Potem rzutem na taśmę zdążamy jeszcze do Glyptoteki, gdzie oglądamy wystawę poświęconą francuskiemu malarstwu głównie XVIII i XIX wieku, bo na ogrom wystawy głównej poświęconej rzeźbie antycznej nie mamy już czasu. I sił już też nie mamy. Odzyskujemy je szwendając się z wolna bez celu, zahaczając jeszcze o okrągłą wieżę i na koniec lądując w Tivoli. Widok dziadka z nostalgicznym uśmiechem ujeżdżającego karuzelową żyrafę bezcenny