Geoblog.pl    paniczewpodrozy    Podróże    Afryka po raz pierwszy    Niezwykłe sny i stolica Nomadów :)
Zwiń mapę
2011
08
lis

Niezwykłe sny i stolica Nomadów :)

 
Mauritania
Mauritania, Nouakchott
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6218 km
 
W środku nocy obudził mnie Remik. Stał nad moim łóżkiem i żywo gestykulował. Dobiegły mnie jego słowa, że piasek nas zasypuje. Spojrzałam na sufit, a tam pęknięcie na pół metra i piach się sypie. Na podłodze piachu po kostki. Usiadłam na łóżku, patrzę przez okno też się sypie. Ale chwileczkę, moment, gdzie my jesteśmy. Spokojnie. Po kilku sekundach przyszło otrzeźwienie. Naouakchott, hotel Chinguitti. Przecieram oczy, żadnego piachu nie ma. Szpara w suficie też zniknęła. Okno zamknięte. Dobudziłam małżonka. To tylko sen, bardzo sugestywny. Malaronowy. W domu takich nie miewamy. Jakby mi ktoś opowiedział taką historię, nie uwierzyłabym. Ale przysięgam byłam pewna, że widzę, jak ten piach się na nas sypie. W ulotce od malaronu czytamy – rzadziej niż u 1/10 osób przyjmujących leki występują „niezwykłe sny”. Potwierdzamy, występują. Po powyższym incydencie spaliśmy dalej jak zabici. Obudziliśmy się o 10.50, podczas gdy na 11 byliśmy umówieni z kierowcą, panem Mulajem. Pan Mulaj już czekał. Jak się okazuje Pan Mulaj mówi w dwóch językach – arabskim dialekcie Hassanija i w języku Fula. Całe szczęście odrobinę mówi też po francusku, więc Remik jakoś się z nim dogaduje. Trochę po francusku, trochę gestykulując, rysując na piasku itd. Przewodnik z pana Mulaja jest doskonały. Dowiezie wszędzie i stanowi łącznika pomiędzy nami a miejscowymi. Pan Mulaj zawiózł nas do portu, na targ rybny, na plażę, obwiózł po mieście, asystował nam przy zakupie bananów i mandarynek, żebyśmy nie przepłacili i zaprowadził do restauracji. Port był nieco opustoszały, bo wszak wciąż święto, ale ugadaliśmy się z jednym z handlarzy na piątek. Poszwędaliśmy się trochę tu i ówdzie, wypijając w międzyczasie hektolitry wody, bo żar z nieba lał się niesamowity. Informacyjnie podaję, że według prognozy pogody w Nouakchott jest dziś 36 stopni w cieniu. Nie chcemy myśleć o tym, ile jest w słońcu, ale długie przebywanie w nieocienionym miejscu z pewnością grozi szybkim udarem. Cień jest więc na wagę złota. A cienia jest tu niewiele. Zabudowania rzadkie i niskie, żadnych drzew. Miejscowi chowają się przed słońcem jak mogą, rozwieszają szmaty na prowizorycznych rusztowaniach skleconych z czego popadnie i zapadają w letarg. Leniwie spoglądają na ulice, po których mało kto chodzi. Tylko szaleni Europejczycy wystawiają się na południowe słońce. Port i miasto w tym żarze w ciągu zaledwie dwóch godzin tak nas wymęczyły, że postanowiliśmy schłodzić się w Atlantyku. Bardzo to było przyjemne doznanie. W kąpieli asystowała nam krabia gwardia, która co jakiś czas podszczypywała nas w nogi. Siedzielibyśmy w tej wodzie do wieczora, nie czując, że słońce powoli odbiera nam przytomność, ale we mnie obudził się głos rozsądku i zarządziłam odwrót. Wywlekliśmy się jakoś na brzeg. Pokontemplowaliśmy piękno krajobrazu, po czym zapakowaliśmy się w mulajową terenówkę i daliśmy się zawieść na obiad. Poprosiliśmy pana Mulaja, żeby nas zabrał do jakiejś lokalnej restauracji z dobrym mauretańskim jedzeniem, takiej, w której jedzą miejscowi. No to nas zabrał. Przyznaję, że miałam lekkie wątpliwości co do warunków sanitarnych, w których był przygotowany nasz posiłek, ale raz kozie śmierć postanowiłam spróbować. No więc owa restauracja (zdjęcia w załączeniu) to trzy ściany, odrzwia, sufit i klepisko. W środku prowizoryczne palenisko, wielkie gary, pod ścianą ławki. Nie ma katy dań, jest danie dnia, w tym wypadku w metalowych miskach ląduje kasza w jakichś przyprawach, kawałek ryby, kapusty, marchewki i batata. Bardzo to proste pożywienie, ale całkiem smaczne. Mamy nadzieję, że nasze brzuchy nie będą się po nim buntować. Zastanawiamy się, czy nie będzie nieładnie, jak zrobimy kilka fotek. Trybiki w naszych przegrzanych umysłach poruszają się powolutku, a w tym czasie jedna z pań robi nam zdjęcie ze swojego telefonu komórkowego. No więc my biali na czarnym lądzie też jesteśmy niezłą sensacją. Miejscowi pokazują nas sobie palcami, robią nam zdjęcia, pozdrawiają nas. Pomachaliśmy do pani, pani nam odmachała szczerząc zęby w uśmiechu. Wszystko gra. Jak na razie wrażenia z Mauretanii mamy bardzo pozytywne. Ludzie są tu przyjaźni i pomocni, atmosfera sprzyja całkowitemu odprężeniu. Odprężamy się zatem przed jutrem. Jutro czeka nas bowiem podróż do oddalonego ponad 400 km na północ Noadhibou. Jak powiedział pan Mulaj sam przejazd to jakieś 6 godzin, ale ponieważ po drodze są dziesiątki kontroli trzeba liczyć dużo więcej. Ile więcej, zobaczymy już niebawem.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (21)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
Zubek
Zubek - 2011-11-08 20:39
Budy jak budy, ale ten ocean... wspaniały...
 
Ekipa z Tarczowej
Ekipa z Tarczowej - 2011-11-08 21:28
36 w cieniu - Olu trzymaj się dzielnie:)
 
czesiulek
czesiulek - 2011-11-08 22:08
Nalegałam aby po małym Malaronku zapodać sobie jeszcze przed Waszym wyjazdem - w pracy, rano do kawusi. O ile przyjemniej układałby się dzień :)) Kartka dotarła, dzięki!
 
 
zwiedzili 10% świata (20 państw)
Zasoby: 135 wpisów135 414 komentarzy414 1187 zdjęć1187 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
17.12.2015 - 10.01.2016
 
 
18.06.2014 - 19.07.2014
 
 
26.04.2013 - 10.05.2013