Około 18.30 wylądowaliśmy na podstamublskim lotnisku Sabiha Gocken. Nieco wymęczeni - bo samolot z niewiadomych przyczn przez jakieś 40 minut dziwne jakieś ewolucje nad miastem wyczyniał, jakby pilot za punkt honoru sobie poczynił pokazać nam Stambuł z lotu ptaka od każdej możliwej strony. Ale nic to. Na lotnisku całkiem sprawnie zaopatrzyliśmy się w wizy (15 euro od osoby), bez problemu odebraliśmy nasze bagaże i ruszyliśmy zapolować na autobus miejski linii E10 do Kadikoy. Autobus nadjechał po kilku minutach i za 10 TL za dwie osoby zabrał nas na wspaniałą wycieczkę krajoznawczą - nasz przystanek okazał się być sześćdziesiątym trzecim :) Dzięki jednak niebywałej sprawności kierowcy, który ani jednej zbędnej sekundy nie spędził na postoju na przystanku i ludzi wysadzał niejako w biegu, po niespełna godzinie dotarliśmy do Kadikoy a tam biegiem przesiedliśmy się na prom do Eminonu po europejskiej stronie miasta (2 TL od osoby). W tym czasie wściekle czerwone słońce zachodziło właśnie nad Bosforem, upiliśmy się więc tą czerwienią, grzecznie dziękując za serwowaną na pokładzie herbatkę. Do naszego hostelu - Yeni Hostel, 5 minut drogi od pałacu Topkapi, dotarliśmy około 22.00. Zmyliśmy z siebie trudy podróży i na tyle rześcy, na ile było to możliwe w panujących tu warunkach ruszyliśmy na wieczorny spacer po mieście.
Godzina 23, 32 stopnie celsjusza, wilgotności pewnie przynajmniej z 80%, wszystko się lepi. W okolicy mostu Galata dziesiątki kramów - mnóstwo chińszczyzny, koszulki, portfele, paski, biżuteria. Pomiędzy tym wszystkim kramy ze świeżymi figami i pokrzykujący panowie serwujący rybę w bułce. Rozbroiło nas stoisko z futrzanymi czapami i kożuchami. Mózgi zagotowały nam się na samą myśl o ubraniu takiej czapy przy tych 32 stopniach.