Przecknęliśmy się z naszej porannej drzemki około 10 i ruszyliśmy na miasto w poszukiwaniu śniadania i punktu informacji turystycznej. Po obejrzeniu na głodniaka Kościoła NMP (Batumi Holy Mother Virgin's Nativity Cathedral przy ul. Chavchavadze) znaleźliśmy pamiętający z pewnością poprzednią epokę punkt gastronomiczny serwujący rozmaite chatchapuri. Niewielkie wnętrze pełne było miejscowych, więc wcisnęliśmy się do środka i zamówliśmy regionalne chatchapuri adżari - czyli placek z serem i jajkiem na wierzchu dodatkowo polany roztopionym masłem (1,5 GEL za jedną porcję, 1 GEL= 1,9 PLN). Były całkiem smaczne, ale tak przeraźliwie tłuste, że odpadłam po połowie. Placuszek zapiliśmy miejscową oranżadką. Jej syntetyczna słodycz długo później nie dawała się usunąć z naszych podniebień. Zapchani plackami ruszyliśmy w kierunku ulicy Rustawelego - tam nasze poszukiwania punktu informacji turystycznej nie zakończyły się sukcesem, albowiem pod wskazywanym w przewodniku adresem mieścił się Sheraton :) Następnie podążyliśmy w stronę nadmorskiego deptaku, zgodnie z przewodnikiem przy głównym wejściu na deptak miał znajdować się punkt informacji turystycznej nr 2. Jak już namierzyliśmy główne wejście (po przejściu około 2/3 deptaku) to i punkt informacji turystycznej nam się objawił. Okazał się bardzo dobrze zaopatrzony - dostaliśmy całkiem niezłą mapę, a pani bardzo sprawnym angielskim objaśniła nam jak dojechać do ogrodu botanicznego (jakby ktoś był zainteresowany do ogrodu kursują z centrum marszrutki nr 31 i 40, nr 31 można złapać np. na ul. Baratashvili; po całym mieście są porozrzucane przystanki autobusowe z numerami busów, które można na nich zatrzymać; trzeba znaleźć właściwy i machać jak bus zamajaczy na horyzoncie :).
Zaopatrzeni w mapę i cenne wskazówki bez problemu złapaliśmy odpowiedniego busa i około południa wylądowaliśmy w oddalonym ładnych parę kilometrów od centrum słynnym ogrodzie botanicznym założonym pod koniec XIX wieku przez profesora Andrieja Krasnowa. Wstęp do ogrodu to koszt 6 GEL za osobę (obywatele Gruzji płacą połowę tej stawki), jak ktoś jest zainteresowany botaniką, albo choćby tylko przyjemnym spacerem ocienionymi alejkami, są to dobrze zainwestowane pieniądze. Ogród jest ogromny i można po nim spacerować godzinami, nam spacer zajął jakieś 4, a i tak nie przeszliśmy wszystkich ścieżek. W ogrodzie wydzielono strefy klimatyczne m.in. australijską i nowozelandzką, południowo amerykańską, meksykańską, himalajską, wschodnio azjatycką, jest tu niewielki ogród japoński, ogród kwiatowy, różany. Po całym ogrodzie porozmieszczane są miejsca piknikowe, a przy wyjściu z ogrodu jest zejście na plażę. Spokojnie można by tam spędzić cały dzień :) My z wizyty na zatłoczonej plaży zrezygnowaliśmy na rzecz spaceru po mieście. Powód - temperatura powietrza 32 stopnie. Temperatura wody - 30 stopni.
Po powrocie do centrum zapuściliśmy się więc w gąszcz uliczek. Szybko doszliśmy do wniosku, że Batumi jest miastem ogromnych kontrastów. Wzdłuż nadmorskiego deptaku pysznią się ogromne, ekskluzywne hotele, obok tych najbardziej okazałych buduje się nowe, jeszcze potężniejsze. Reprezentacyjne ulice miasta dosłownie przytłaczają ostentacyjnym bogactwem. A kilka przecznic dalej nieco odrapane blokowiska, pomiędzy balkonami sznury prania, małe sklepiki i ludzie szukający cienia. Po następnych kilkuset metrach znika asfalt i blokowiska ustępują pylącym się szutrowym drogom i często mocno zapuszczonym, ale urokliwym willom. Możnaby narzekać, ale nam się w Batumi podobało :) I zjedliśmy tam przepyszny obiad - polecamy "Piwny Bar" u zbiegu ulic Lermontowa i Puszkina - miejsce jest klimatyczne, obsługa bardzo miła (dogadaliśmy się z panią po rosyjsku pomimo tego, że ja ani słowa po rosyjsku nie umiem), a jedzenie pyszne. Polecamy pierogi chinkali i kartoszki z griebami czy jakoś tak - coś w stylu domowych frytek z pieczarkami, papryką, cebulą i kolendrą - pycha.
P.S. - z herbacianych pól Batumi pozostały zarośnięte zagony za parkiem botanicznym
P.S.2 - rano udajemy się do Borżomi - miejscowego Ciechocinka :)