Na długo przed świtem szamotaniną w naszym namiocie zakłóciliśmy sen tajemniczych lokatorów, których namiot zastaliśmy obok naszego po powrocie z siarkowego basenu. Za zakłócenie ciszy nocnej o tak nieprzyzwoitej porze jak 5.45 przepraszamy. Zwinęliśmy nasz namiot i pognaliśmy na pociąg relacji Borjomi - Tbilisi, którym zamierzaliśmy dotrzeć do Gori. Bilet kosztował 1 GEL od osoby, nie mogliśmy się więc nie skusić :) Pociąg technicznie nie odstawał specjalnie od naszych osobówek, za to atmosfera w nim była nieziemska :D Już w Borjomi dosiedli się do nas babcia z dziadkiem, pomimo tego, że cały wagon był pusty i mogli usiąść gdziekolwiek. Babcia najpierw przy pomocy chusteczek i wody mineralnej zrobiła szybki cleaning wagonu narzekając, jak to kiedyś było czysto w pociągach, a teraz to apokalipsa jakaś normalnie. Następnie przzez całą drogę zabawiała nas opowieściami, z których rozumiałam piąte przez dziesiąte, albowiem po rosyjsku to ja bardzo niemnożko rozumiem, a Remigiusz zamiast tłumaczyć bezczelnie poszedł spać. Potem były jajeczka na twardo (babcia obierała je z pół godziny). Następnie babcia nabyła (od jednej z pań wskakujących na każdej stacji z górą reklamówek pełnych wszystkiego czego podróżny mógłby zapragnąć) worek precli, bo uznała, że trzeba nas dokarmić, bo nic nie jemy, a droga długa. Po trzech godzinach utuczeni preclami wytoczyliśmy się na peron dworca w Gori, który to dworzec oczywiście okazał się leżeć daleko od centrum. Głównym celem naszej wizyty w Gori było odwiedzenie leżącego w pobliżu skalnego miasta Upliscyche, jednej z najstarszych osad w Gruzji, której początki datuje się na II tysiąclecie p.n.e. Na dworcu wynegocjowaliśmy z panem taksówkarzem, że za 25 GEL zawiezie nas do położonego 10 km od Gori Upliscyche, poczeka godzinę i następnie zawiezie nas do centrum Gori. Skalne miasto nie zawiodło naszych oczekiwań - kompleks jest naprawdę duży i robi wrażenie. Wynegocjowana przez nas godzina to nawet trochę mało na jego zwiedzenie. Może nie ma w nim Kościołów i fresków na miarę tych kapadockich, ale za to muzeum zwiedza się w przyjemnym spokoju - na miejscu spotykaliśmy głównie jaszczurki :) Wstęp do muzeum kosztuje 3 GEL.
Po powrocie z Upliscyche odwiedziliśmy, a jakże, punkt informacji turystycznej, bardzo profesjonalny, do czego nas już Gruzja przyzwyczaiła :) Muzeum Stalina odpuściliśmy, bo jakoś nas Józef nie pociąga, a wstęp drogi (15 GEL). Wspieliśmy się za to do twierdzy Gori, skąd szybko wygoniło nas palące słońce. Siły podreparowaliśmy chinkali z grzybami (boskie!) i kurczakiem czmeruli. Remigiusz stwierdził, że to był najlepszy kurczak, jakiego jadł w życiu. No i masz ci los. Padł mit o mojej rewelacyjnej kuchni :( Z czystym sumieniem możemy zatem polecić Cafe Bar Shadrevani. Jakby ktoś jednak chciał zamówić kurczaka czmeruli uprzedzamy, że kurczak jest cały i najedzą się nim przynajmniej 3 osoby.
Najedzeni do granic możliwości złapaliśmy marszrutkę do Tbilisi (4 GEL) i pod wieczór wylądowaliśmy w stolicy.