Z Asti mieliśmy już tylko przysłowiowy rzut beretem do Alby, miasta słynącego z czerwonego wina i białych trufli. Zakochaliśmy się w czerwonym wtrawnym Barbaresco d'Alba i miękkim świeżym, aromatycznym serze z truflami robbiola d'Alba. I jeszcze w twardym długodojrzewającym serze z pobliskiego Bra. I chyba też w miejscowych ciastkach z całymi orzechami laskowymi zatopionymi w lekkiej, nieco ciągnącej się masie przypominającej nieco nieudaną bezę (Ha! to wiedzą tylko Ci, którym choć raz w życiu beza nie wyszła i Ci, którzy akurat wówczas przyszli do nich z wizytą;). No nic nie poradzę, ta wycieczka miała przede wszystkim kulinarny charakter i nie jestem w stanie się skupić na żadnym innym jej wymiarze w stopniu pozwalającym na oddanie tego w zadowalającym opisie. Nawet nie będę próbować opisywać wszystkich Kościołów i Katedr, które obeszliśmy i które szczerze mówiąc w końcu zlały nam się w jedno. Zainteresowanych zabytkami sakralnymi odsyłamy do przewodników. W przewodnikach jest na ich temat mnóstwo. Aha i dodamy tylko, że w Albie również zawzięcie kolekcjonowaliśmy wieże. Z Alby z małym przystankiem w Bra pojechaliśmy do Chieri, które na kilka najbliższych dni stanie się naszym domem.