Na obszarze słoweńskiego krasu udostępniono do zwiedzania kilkanaście, a może i nawet kilkadziesiąt jaskiń, najbardziej znanymi są jednak dwie - jaskinia Postojna z ponoć niezwykle bogatą szatą naciekową (reklamowana jako jedna z największych atrakcji turystycznych Słowenii i przyciągająca w związku z tym przez okrągły rok tłumy turystów) oraz Jaskinia Skocjanska, zdecydowanie mniej oblegana, podobno nieco uboższa jeśli chodzi o szatę naciekową, ale za to wyjątkowa, bo obejmująca podziemny kanion rzeki Reki. Bilety wstępu do obu jaskiń są dość drogie (do Postojnej 22,90 euro, do Skocjańskiej 15 euro), więc postanowiliśmy wybrać jedną z nich i postawiliśmy na Skocjańską, która zresztą jest jedynym jak dotąd wpisanym na listę światowego dziedzictwa Unesco obiektem w Słowenii. Aby dostać się do jaskini trzeba dojechać do niewielkiej miejscowości Matavun - przy wjeździe do miejscowości znajduje się duży parking i kasy biletowe, nie sposób ich przegapić. Zwiedzanie odbywa się z przewodnikiem w grupach, do jaskini przewodnik prowadzi grupę spod kas. W sezonie (od czerwca do września) grupy wychodzą co godzinę - pierwsza o 10.00 a ostatnia o 17.00. Przed sezonem są tylko dwa, trzy wejścia dziennie - w maju o 10.00, 13.00 i 15.30. My wybraliśmy się na 10.00, bo w planach mieliśmy jeszcze Predjamski grad i dojazd do Lublany. Do parkingu dotarliśmy jakieś pół godziny przed czasem i zastaliśmy tam prawdziwie senną atmosferę i pozamykane kasy. Do dziesiątej zebrała się jednak całkiem duża grupa, w tym spora polska ekipa :) Zwiedzanie jaskini trwa około dwóch godzin, trasa przejścia wynosi około 3 km, z czego nieco ponad kilometr idzie się przez jaskinię. Do jaskini prowadzi sztucznie wydrążony korytarz, którym dostajemy się do tzw. suchej części jaskini. W pierwszej sali szata naciekowa jest uboga, co jest rezultatem zawalenia się sufitu w wyniku trzęsienia ziemi, które miało miejsce około dwunastu tysięcy lat temu (stalaktyty "rosną" około 1 milimetr na 10-15 lat), w dalszej części jaskini trzęsienie ziemi nie uczyniło już takiego spustoszenia i możemy cieszyć oko różnorakimi formami skalnymi - przewodnik zwróci uwagę na formacje przypominające olbrzyma, organy, czy rekina, ale przy odrobinie fantazji można samodzielnie wypatrzyć wiele innych. W dalszej części jaskini ścieżka prowadzi galeryjkami przyklejonymi do ścian podziemnego kanionu, o które w dole z hukiem rozbija się rzeka Reka. Kanion jest ogromny i w pewnym momencie przekracza się Rekę mostem zawieszonym kilkadziesiąt metrów nad powierzchnią wody. Wrażenia niezapomniane :)
Po eksploracji jaskini, w drodze do Lublany zahaczyliśmy jeszcze o Predjamski Grad, ale możemy powiedzieć tylko tyle, że z zewnątrz wygląda imponująco, bo nie skusiliśmy się na zwiedzanie go od środka (opis ekspozycji w środku jakoś nas nie skusił i sobie odpuściliśmy; chętnych informujemy, że wstęp kosztuje obecnie 9 euro). W Lublanie za to (po zrzuceniu gratów w hostelu, który żywcem przypominał polskie akademiki sprzed naprawdę wielu, wielu lat, ale miał tę zaletę, że kosztował mniej więcej tyle co kamping, a dach w nim nie przeciekał, jak w naszym namiocie) ruszyliśmy w kierunku górującego nad miastem zamku lublańskiego. Mieliśmy jednak pecha, bo tuż za hostelem (po przekroczeniu ulicy o pięknej nazwie "Mocznikowa") dopadło nas oberwanie chmury i zanim dotarliśmy do zamku, to w mniejszym lub większym stopniu byliśmy przemoczeni i wylądowaliśmy w zamkowej kawiarni, gdzie ja ratowałam się kawą z szarlotką, a pozostała część ekipy ratowała się piwem. Pokrzepieni ruszyliśmy do zamkowego muzeum. Uwiodła nas ekspozycja "więzienna" (zamek przez pewien okres na początku XX wieku był wykorzystywany jako więzienie), w tym w szczególności więzienne menu. Nie uwiodło nas muzeum wirtualne (wstęp 6 euro), reklamujące się jako wirtualna prezentacja ukazująca, jak wyglądało miasto i zamek na przestrzeni wieków. Prezentacja była bardzo powierzchowna, wizualizacje niedopracowane i nie dowiedzieliśmy się niczego, czego nie moglibyśmy wyczytać w naszym przewodniku. Generalnie nie polecamy. Do samego zamku warto się jednak udać, szczególnie w pogodny dzień to bardzo przyjemny, niedługi spacer :) Po zejściu z zamkowego wzgórza na starym mieście zjedliśmy naprawdę doskonały obiad w knajpce "Julia" (polecamy szczególnie słoweńskie pierogi serowe z sosem z borowików oraz żlikrici (małe pierożki) z tutejszą szynką kraski prsut i grzybami leśnymi - wyśmienite; obiad dla trzech osób kosztował nas 36euro i były to bardzo dobrze wydane pieniądze:).