Jedenaście godzin lecimy ze Stambułu do Dżakarty. Odległość 9.000 kilometrów pokonujemy z prędkością ponad 700 km na godzinę. Większość tej trasy przesypiamy. Później prędkość przemieszczania się nam trochę spada i 20 kilometrów z lotniska do naszego hostelu zajmuje nam 3 godziny.
Na lotnisku w Dżakarcie pan z służb migracyjnych bardzo długo próbuje namówić nas na zakup wizy. Wiemy, że na pobyt nieprzekraczający 30 dni nie jest ona wymagana. Pokazujemy panu bilety powrotne i zapewniamy, że za 21 dni spotkamy się ponownie. Pan niezrażony jeszcze trzykrotnie dopytuje się, czy jesteśmy świadomi tego, że jak teraz nie kupimy wizy to nie będziemy mogli przedłużyć pobytu po upływie tych nieszczęsnych 30 dni. W końcu jednak kiwa głową i wbija pieczątki w naszych paszportach.
Z lotniska musimy dostać się do naszego hostelu Pondok Seruni (znaleziony na booking.com). To jeden z dwóch noclegów, który zabukowaliśmy przed wyjazdem uznając, że po 30 godzinach podróży nie będziemy mieli siły niczego szukać. Nasz hostel na mapie to wyglądał całkiem jakby był niedaleko centrum. Nie mieliśmy praktyki w ocenie co oznacza centrum 20 milionowego miasta. Komunikacja publiczna po wstępnych oględzinach odpada. Nic z lotniska nie jedzie w tamtym kierunku. Decydujemy się na taksówkę i pomni czyhających na turystów niebezpieczeństw i naciągaczy bierzemy taksówkę z korporacji blue bird. Pan taksówkarz nie mówi po angielsku nic poza ok, ale uśmiech ma czarujący. Po 3 godzinach, z których pierwsza upłynęła na staniu w korku, a dwie następne na jeżdżeniu w kółko, kluczeniu po ciasnych uliczkach, przebijaniu się przez targi, hałaśliwe stragany i ciche ciemne zaułki, po przynajmniej 30 postojach, podczas których nasz pan Ferdi zasięgał języka i po wjechaniu na teren jakiejś placówki chyba rządowej skąd zostaliśmy szybko i sprawie wyproszeni dotarliśmy na miejsce. Właściwie to można powiedzieć, że Jakartę już zwiedziliśmy.
Zrzuciliśmy rzeczy, poszliśmy na obchód, kupiliśmy w ciemno jakieś podejrzane bułki ze słoja, które okazały się pyszne, chociaż nie mamy pojęcia co miały w sobie, dosiedliśmy się do jakiegoś rodzinnego straganu, zjedliśmy ryż z czymś bliżej nieokreślonym ostry i bardzo smaczny (2 porcje, którymi najadły się 3 osoby za jakieś 6 zł), pogadaliśmy chwilę i wróciliśmy do naszego hostelu. Zamknęliśmy drzwi i wtedy nastąpiło oberwanie chmury. Chmura obrywa się dalej, a my doprowadzamy się do porządku.
Podoba nam się w Jakarcie. Podoba nam się w Jakarcie to, że jesteśmy w niej tylko przelotem :D