Autobus spóźnił się tylko o nieco ponad dwie godziny i jakoś około 23.30 załadowaliśmy się do środka.środek był już pełen kopcących bez ustanku Indonezyjczyków i worków z durianem. Za bardzo nie było tam dla nas miejsca i wylądowaliśmy na tylnej ławie bez miejsca na nogi. Owiani wybuchową mieszanką zapachową z każdym kolejnym wybojem zbliżalismy się do nieuchronnej eksplozji dopingowali przez dudniący z głośnika znajdującego się bezpośrednio nad moją głową Linkin park, szczęśliwie jednak jak dojechaliśmy do Poso zwolniła się miejsce przed nami.Około czwartej nad ranem autobus się zepsuł. Nikogo to nie zdziwiło i nikt nie podniósł się ze swojego miejsca. My również nie byliśmy zdziwieni i postanowiliśmy uparcie spać dalej.po godzinie i chyba trzech nieudanych próbach nasz rzęch odpalił i nadspodziewanie szybko około 7 dotarliśmy do Palu. Od razu załatwiliśmy sobie podwózkę do Dongali i w efekcie po godzince w bemo już całkiem obudzeni eksplorowalismy plażę Tanjung karang. Podreptaliśmy do prince john diving resort, gdzie zamówiliśmy okropnie europejskie śniadanie i za niewielką opłatą zmyliśmy z siebie zapach duriana.
Jak już trochę bardziej przypominaliśmy ludzi wypożyczyliśmy osprzęt i ruszyliśmy na rafę. Naprawdę było warto. Dziesiątki gatunków koralowców i ryby we wszystkich kolorach, kształtach i rozmiarach. Papugoryby, błazenki, mnóstwo innych gatunków, których nie potrafimy nawet nazwać i nawet rodzinę koników morskich widzieliśmy:) straciliśmy zupełnie poczucie czasu i z wody wyszliśmy po ponad dwóch godzinach co teraz bardzo czują nasze tylne części ciała. W euforii postanowiliśmy pławić się w luksusie na miarę naszych możliwości i spożylismy pod palmami górę wielkich tygrysich krewetek i z pół kilo tuńczyka. Nieco później przejazdem ostatni raz rzuciliśmy okiem na Palu i teraz na lotnisku z nudów opychamysię ostro-słodkimi chipsami z bananów.
A że to dziś właśnie wigilijny wieczór z tego miejsca chcielibyśmy życzyć wszystkim wesołych świąt - selamat natal! Trochę nam żal,że nas z Wami nie ma.