Jeszcze kilka lat temu o Kawah Ijen mało kto słyszał. Wewnątrz ogromnego krateru, w oparach siarki górnicy w spokoju i z wielką precyzją odłupywali fragmenty siarkowych bloków, rozdrabniali je, a porterzy pakowali urobek w wiklinowe kosze i rozpoczynali mozolną wspinaczkę ku krawędzi kaldery. Dzisiaj Kawah Ijen to atrakcja turystyczna na miarę słynnego Bromo i porterzy pnąc się pod górę są zmuszeni kluczyć pomiędzy tłumami turystów spieszących, by jeszcze przed wschodem słońca osiągnąć dno krateru i obejrzeć błękitne płomienie-efekt spalania wydobywającego się z krateru gazu. Turystów czasami zupełnie bez wyobraźni. Tłumów w japonkach, sukienkach, poruszających się po omacku bez latarek.Przypadek Francuzki, która nie tak dawno temu zginęła wpadając do znajdującego się na dnie krateru jeziora, najwyraźniej nie jest dla tych ludzi przestrogą. Nie zastanawiając się nad możliwymi konsekwencjami schodzenia do wnętrza wulkanu w klapkach i po ciemku lezą ślepo za "przewodnikami", którym za wycieczkę do Ijen zapłacili spore pieniądze.
My do Ijen pojechaliśmy na własną rękę, wynajętym samochodem, niestety nie 4wd i z zajechanym silnikiem. Wyjechaliśmy o 1.00 w nocy. Około 2.00 byliśmy 10 km od celu i z uwagi na ostre podjazdy i rzężenie naszego gruchota postanowiliśmy go porzucić i dalej poszliśmy pieszo. Po 5 km Lisa zabrała się przygodnym ojekiem, nas ojeki zgarnęły jakieś 2 km przed bramą parku.zakupiliśmy bilety (150.000rp, to chyba standardowa cena w jawajskich parkach narodowych) i o 3.00 ruszyliśmy na szlak. Przed 4.00 staliśmy na krawędzi krateru, a 20 minut później byliśmy przy jeziorze. Widok był niesamowity i żadne z naszych zdjęć nie jest w stanie oddać tego, co zobaczyliśmy. Na dnie kaldery w siarkowych oparach tańczyły błękitne płomienie, a księżyc odbijał się w tafli siarkowego jeziora. Wracając pod górę obserwowaliśmy wschód słońca. Wróciliśmy w stanie ekscytacji.
Dziewczyny z naszego hostelu pojechały z wycieczką.Nie miały latarek. Przewodnik miał jedną.Na dnie kaldery pod jedną z nich obsunęły się kamienie i stoczyły z rumorem do jeziora. Jackie razem z nimi. Całe szczęście zatrzymała się na zboczu zanim wpadła w siarkową toń. Wpadające do jeziora kamienie spowodowały rozbryzg wody, która poparzyła Jackie rękę. To tak dla przestrogi. Schodząc do jeziora trzeba mieć dobre buty i latarkę. Dobrze jest też zaopatrzyć się w maskę gazową (można ją wypożyczyć na miejscu za 25.000rp).
Po powrocie z Ijen załadowalismy się na prom do Gilimanuk (7.000rp, odpływa co 30 minut) a tam zapakowaliśmy się do publicznego autobusu do Denpasar (40.000). Miał jechać 3 godziny. Wydawało nam się, że to strasznie długo, jak na tak krótki odcinek. Jechaliśmy 4 i pół godziny. Już po zmroku złapaliśmy bemo do Ubud.