Po bardzo leniwym śniadaniu i długiej rozlazłej debacie zdecydowaliśmy, że uciekamy z Bali. Nie mamy tyle czasu, żeby przebijać się teraz na północ, południe zaś jest tak zatłoczone, że nam się odechciewa. Chcąc zminimalizować ilość dni w drodze (przemieszczanie się tutaj zwykle trwa bardzo długo) postanowiliśmy nie zatrzymywać się na wybrzeżu Bali i od razu przerzucić się na Gili. Chcieliśmy dotrzeć na Gili Meno ale ze względów komunikacyjnych wylądowaliśmy na Gili Trawangan.
Gili T ma krajobraz bardzo zróżnicowany i jakby powiedział Shrek jest jak cebula. Otaczają ją turkusowe wody oceanu, pierścień białego piasku, dalej idzie pas restauracji, knajp, imprezowni różnej maści i drogich resortów z widokiem na ocean, za nim mamy aleję sklepową, SPA i różne pokrewne usługi, następnie domki i hotele mniej ekskluzywne.Za nimi, w środku wyspy rozpościera się Wieś. Palą się ogniska, pieją koguty, biega inwentarz wszelaki. Tam mieszkamy, a od inwentarza oddziela nas mur z nieopierzonej cegły. Lokalizacja nam odpowiada, z racji wielkości wyspy na plażę idziemy jakieś 3 minuty. A pokój kosztuje nas 200.000rp, co na dwa dni przed sylwestrem jest cena bardzo przyzwoitą. Idziemy na kolację na pasar malam - nocny rynek oferujący głównie grillowane ryby i owoce morza. Potem do późna z bintangiem w ręku spacerujemy plażą.