Ten wpis będzie o Oli i Madzi trzydniowym trekkingu na wulkan Rinjani. Dzień I pod hasłem "Tropikalny Las DESZCZOWY".
Z samego ranka wsiadamy na prom do Bangsal i dalej kierujemy się do Senaru. Tam zaczynamy nasz trekking na Rinjani. Wszystko oczywiście musi trwać i na miejsce docieramy dopiero około 11. To bardzo późna pora, jak na wycieczkę w góry w samym środku pory deszczowej, więc liczymy się z tym, że prędzej czy później dopadnie nas deszcz.
Pierwszego dnia mamy do pokonania odcinek z Senaru położonego ok 600 m.n.p.m. do obozowiska położonego na krawędzi kaldery na wysokości około 2.600 m.n.p. Nasza ścieżka początkowo wiedzie przez tropikalną dżunglę, wraz z wysokością las przerzedza się i zmienia się w coś na kształt wysokogórskiej sawanny. Pokonanie dzisiejszego odcinka z przerwą na obiad ma nam zająć około 8 godzin. Po jakichś dwóch zaczyna padać. Właściwie to prawdziwe oberwanie chmury. Po 5 minutach mamy już mokre wszystko, a ścieżka, którą pniemy się pod górę zamienia się w rwącą rzekę, w której brodzimy po kostki. Czepiamy się gdzieniegdzie wystających spod brunatnej wody korzeni drzew, których nazw nie znamy. Zastanawiam się, czy są tu pijawki i w mojej wyobraźni całe ich hordy pną się po moich łydkach. Deszcz z mniejszą lub większą intensywnością będzie już padał do końca dnia, a my po 6 godzinach osiągniemy krawędź krateru. Gdzieś tam w dole będzie jezioro segara anak, ale my zobaczymy jedynie wielką siwą chmurę, a potem znikniemy w namiocie i nie wyjdziemy z niego nawet na kolację. W nocy dzikie psy, które towarzyszyły nam od początku drogi będą wściekle ujadać, a przyczyną zamieszania będzie pętająca się po naszym mini obozowisku dzika świnia, którą przegoni nasz przewodnik. Takie oto będą początki naszej wędrówki.