Jeden dzień i dwie świątynie to był nasz plan na dzisiejszy dzień i byłam przekonana, że ta świątynia aktywność cały dzień nam wypełni. Buddyjska Borobudur leży jakieś 1,5 drogi w kierunku na północny zachód od Yogyi, hinduistyczna Prambanan jakieś 40 min w kierunku mniej więcej wschodnim. Czytałam, że środkami komunikacji publicznej trudno jest dojechać w oba te miejsca jednego dnia, więc żeby nie tracić czasu zamówilismy się na wycieczkę transportowo zorganizowaną. O 5 rano odebrano nas z nasi bungkus, ok 6.30 byliśmy w Borobudur. Tam mieliśmy czas na samodzielne zwiedzanie do 8.45 (i to było aż nadto), następnie zawieziono nas do Prambanan, tam mieliśmy znowu jakieś 2 godziny, z których przynajmniej pół przeleżeliśmy pod drzewem bo upał nas rozłożył kompletnie.
Borobudur i Prambanan jako jedne z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w Indonezji zostały już opisane z milion razy, nie będziemy tych opisów powtarzać. Na pewno robią wrażenie i są warte zobaczenia,choć przy takim Angkor Wat wypadają trochę blado. A cena za wstęp jest okrutnie wysoką (450.000 rp za bilet łączony, 250.000 tylko na Borobudur).
Ok 13 byliśmy z powrotem w Yogyi i stanęliśmy przed pytaniem co zrobić z tak pięknie zaczętym dniem. Postanowiliśmy przeczekać najgorsze godziny. Potem zlokalizowaliśmy obiad, po którym ożywiliśmy się na tyle by dać się wpakować w trójkę do jednego małego becaka i powieźć z Prawirotaman w okolice kratonu. Tam ku uciesze nielicznych o tej porze miejscowych z zamkniętymi oczyma ruszyliśmy przez plac, żeby przeleźć pomiędzy dwoma rosnącymi na nim drzewami co ma przynosić szczęście, a co nam się udało i teraz oczekujemy już tylko samych życiowych sukcesów. Upojeni tą perspektywą ruszyliśmy do Mirota Batik - centrum badziewni wszelakiej przy ul. Malioboro celem zakupu bliżej nieokreślonego czegoś, aby temu szczęściu nadać jakąś formę. Udało się. Magda uszczęśliwiła się zakupem dywanu, Remik kiczowatą rybą, a ja widokiem Magdy zapakowanej w dziecięcą czapkę z pomponem.